Dziennikarz poznańskiej bulwarówki Adam Dubowski powoływał się na wspomnienia Jana i Elżbiety Koralewskich, Stanisława Waszaka oraz Stanisława Nowaka.
– Podziwiają – dziś jeszcze – jego pracowitość. Opowiadają, jak późno pracował w swym pokoju. Podkreślają jego przystępność, prostotę, ludzkość i dobre serce. Nigdy nie minął nikogo, żeby go nie pozdrowić i pogawędzić. W potrzebie ratował, w biedzie nie opuszczał – pisał Dubowski.
W duchu epoki autor próbował zrobić z Reymonta komunistę:
– Nie wstydził się swojego chłopskiego pochodzenia, odwrotnie, na każdym kroku je podkreślał (Reymont nie był chłopskiego pochodzenia – przyp. aut.). Nic więc dziwnego, że „panowie” nie lubili go. Jedynie tylko Żychlińscy z Gorazdowa i Kościelscy z Miłosławia bywali w Kołaczkowie i chętnie przyjmowali go u siebie.
Redakcja wybiła na rastrze ze zdjęcia krótkie reminiscencje Koralewskich:
– Lubił z ludźmi pożartować, pogadać. Wesoły był i rozmowny – mówiła Elżbieta Koralewska.
– Żeby żył, to w nocy bym szedł do niego – dodał Jan Koralewski.
Koralewscy okazali się „dyżurnymi” kustoszami pamięci o Reymoncie.
INWAZJA REPORTERÓW
Reportażyści i pisarze już przed wojną przyjeżdżali do Kołaczkowa, aby spisywać memoriały mieszkańców o Reymoncie. Na przykład „Wici Wielkopolskie” podały relację Jana Rulewicza (prawdopodobnie zmienione nazwisko Koralewskiego), który był kuczerem, stangretem Reymonta.
– Nasz dziedzic był dobry człowiek. Ho! Ho! Ale chorowity taki i jeszcze go ten dochtór dobił (Antoni T. Jurasz – przyp. aut.). Byłem u niego w szpitalu jak chorował. Pytał o wieś i ludzi. Dobry był, pogadał z każdym, zapytał, gawędził. Szkoda, że chory. Mówił, że tu wszystko elegancko pobuduje, pomaluje i sprosi nas na herbatkę do pałacu i coś niecoś przeczyta wieczorami. Do pana naszego najpierw zjeżdżali dziedzice, a potem gdy zobaczyli, że z nami trzyma, to się nie pokazywali. Na końcu, jak już był mocno chory, jeno pił czarną kawę, a cięgiem pisał, pisał. Po nocach jego okno zawsze się świeciło. Powiadają, że jego książki czytają w Anglii i Francji, ale czy to prawda, to nie wiem. Ja też ich nie czytałem, bo są za uczone. Ale dostał za jedną książkę jakąś nagrodę Nobla z Kołaczkowa? I ten dochtór chce mu postawić pomnik przed pałacem, ale nie wiada, kiedy zacznie – relacjonował Rulewicz-Koralewski.
WYSPA SZCZĘŚLIWOŚCI
Insajderską wiedzą o ostatnich miesiącach życia noblisty podzieliła się na łamach „Wici Wielkopolskich” Stanisława Juraszowa (z d. Augustynowicz), następczyni Reymontów w Kołaczkowie.
– Kupiliśmy majątek w rok po jego śmierci od p. Reymontowej. Mąż mój (Antoni Tomasz Jurasz) sam leczył Reymonta w „Przemienieniu”. Ale już było za późno. Chorował na serce, męczyła go nieustanna praca pisarska tak, że w ostatnich tygodniach podtrzymywany był tylko sztucznymi środkami. Kiedyś jeszcze, w pierwszych latach, wybrałam się z mężem do Reymontów, z pierwszą wizytą. Dwór cały był pusty, tylko w tej willi (oficynie – przyp. aut.) było wesoło i gwarno. Tam bawił cały sztab Reymonta, artyści, malarze, poeci, pisarze, z Kornelem Makuszyńskim na czele. Na lato zjeżdżali z Warszawy tłumnie i zawsze ich było pełno. Reymont zapraszał wszystkich swych warszawskich kolegów do Kołaczkowa, na tę „wyspę szczęśliwości” i z dumą pokazywał swoje gospodarstwo. Miał tyle projektów na przyszłość. Wpierw odrestaurował mieszkanie, założył piękny sad owocowy, chciał budować dla ludzi domy nowe, zajmował się gospodarstwem, chodził do stajni, obór. Widocznie przejął się bardzo tą nową upragnioną rolą gospodarza. Potem wyczerpała go choroba, no i wydzierżawił majątek. A jaki był jego stosunek do… no mówmy po prostu, do chłopów? Żaden. On lubił ich na dystans, nawet porozmawiał chętnie, ale nigdy się nie spoufalał – wspominała Stanisława Juraszowa.
CUKIERKI W POSTPAMIĘCI
Pobyt Reymonta zachował się również we wspomnieniach rodzinnych, a więc w tzw. postpamięci, m.in. Janusza Szkudlarka z Żydowa.
– Moja matka mieszkała naprzeciwko pałacu. Gdy miała 12 lat, z niecierpliwością oczekiwała na nowego dziedzica, kto też przyjdzie do tego majątku i jak Reymont wygląda, no bo nowy pan zawsze robił wrażenie na lokalnej społeczności. Gdy Reymont przejął majątek, to zapoznawał się z całą okolicą, chciał nawiązać kontakt z chłopami. Dla dzieci był wstrzemięźliwy, ale gdy przechodził przez park, to wołał je i dostawały po cukierku. Mama wspominała, że tylko raz dostała od niego cukierka. Potem, gdy nieco podrosła, pracowała w majątku, pomagała w gospodarstwie, jak i w parku. Cały wjazd do dworu była bardzo ukwiecony, zwłaszcza w róże. Reymont, będąc w Kołaczkowie, sporo czasu poświęcał na medytacje, zapiski, siedział często w parku. Potrzebował kompletnej ciszy, dlatego ludzie go omijali. Nawet nie wykonywano żadnych prac wokół pałacu, gdy siedział w parku. Tak naprawdę zajęty był literaturą, a nie prowadzeniem gospodarstwa. Z kolei dziadek we dworze był brygadzistą, podwórzowym i miał funkcję kuciera (woźnicy – przyp. aut.), dlatego zaprzęgał konie i zawoził Reymonta do jaśniepanów z Gorzyc albo Gorazdowa. Dziadek zawsze podkreślał, że Reymont był bardzo zachowawczy, spokojny, nie był wylewny. Wypytywał ludzi, jak żyją, pracują, jak im się mieszka. Sporo było pytań o gwarę poznańską, która była nieco inna niż używał w Chłopach – mówi Janusz Szkudlarek.
REYMONT W POWIECIE
Autor Chłopów w 1920 roku nabył od Urzędu Osadniczego w Poznaniu dwór i folwark w Kołaczkowie o wielkości 234 ha. Reymont nie był stałym mieszkańcem Kołaczkowa. Bywał tutaj, przyjeżdżał co jakiś czas, spędzał od kilku dni do kilku miesięcy i wracał do Warszawy. W ciągu pięciu lat było 14 takich wizyt.
Będąc w Kołaczkowie, pisarz często odwiedzał Wrześnię. Wygłaszał odczyty dla gimnazjalistów, za które płacił mu Andrzej Prądzyński, wydawca „Orędownika Wrzesińskiego”. Powieściopisarz doposażył bibliotekę miejską i kilka zbiorów bibliotecznych na wsiach. Często odwiedzał wrzesińskiego aptekarza Stanisława Koniecznego, zwłaszcza w czwartki, w dzień targowy. Siadał przy stoliku z karafką z wodą i przez duże okno wystawowe obserwował to, co dzieje się na targu – i skrzętnie notował.
Po otrzymaniu przez Reymonta Literackiej Nagrody Nobla w 1924 roku Sejmik Powiatu Wrzesińskiego nadał mu tytuł Honorowego Obywatela Powiatu Wrzesińskiego. Mimo wielu perypetii noblista w Kołaczkowie pozostawił coś po sobie, np. zagospodarowany od nowa park i wyremontowaną oborę (w tym miejscu stoi dzisiaj urząd gminy).
0 1
Władysław Rejomnt.. wieszcz ahh i ohhhh. To był pijak i alkoholik. Na trzeźwo nic by nie stworzył. Ponadto babiarz i kur.... . Dziś byłby na marginesie społecznym za swoje zachowania i upodobania
0 0
Gomuła też może dostanie Nagrodę Nobla. W postaci bobla. Tak się kiedyś mówiło.