"WW”: Chciałbym tę rozmowę rozpocząć od pani. Wiem, że pani przygodę ze Środowiskowym Domem Samopomocy stanowią dwa osobne rozdziały.
ANNA MARIA KULCZYŃSKA, kierownik ŚDS Jutrzenka: – Tak. Przyszłam do ŚDS-u w 2012 roku i pracowałam w nim cztery lata. Wróciłam w 2023 roku. W międzyczasie przez siedem lat kierowałam Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie we Wrześni. Natomiast moja przygoda zawodowa z osobami niepełnosprawnymi rozpoczęła się prawie 38 lat temu – pracowałam jako nauczyciel szkoły specjalnej. 28 lat temu, gdy powstały Warsztaty Terapii Zajęciowej we Wrześni, od początku kierowałam tą placówką. Praca z niepełnosprawnymi sprawia mi przyjemność i dużą satysfakcję, powoduje, że jestem szczęśliwa i zawodowo spełniona.
Gdyby ktoś panią zapytał, jakie to było 20 lat, to jak brzmiałaby odpowiedź?
– Trudne pytanie. ŚDS był konsekwencją rozwoju powiatu wrzesińskiego, jeśli chodzi o niepełnosprawnych. Pierwsze były Warsztaty Terapii Zajęciowej. Myślę, że te 20 lat to wcale nie jest tak dużo, czas leci bardzo szybko. Natomiast są to placówki absolutnie niezbędne. Dzięki nim osoby niepełnosprawne i z problemami psychicznymi mają możliwość zaistnienia w społeczeństwie, sprawdzenia siebie, odnalezienia swojej drogi, poczucia własnej wartości. To jest najważniejsze.
ŚDS w Pietrzykowie kiedyś i dziś – to duża różnica?
– Myślę, że nie taka duża. Przede wszystkim mam wspaniały, niezwykle zaangażowany zespół, na który zawsze mogę liczyć. On się praktycznie nie zmienia, a jeśli już, to tylko przez urlopy macierzyńskie czy zmiany miejsca zamieszkania. Na przykład pan Paweł Jabłoński pracuje w ŚDS od samego początku. To jest nasz rodzynek i dusza tej placówki. Osoba absolutnie niezastąpiona. Inni pracownicy mają tylko nieco krótszy staż, po 18 czy 17 lat, najmłodszy pracownik chyba 13 lat.
To o tyle zastanawiające, że płace w tym sektorze zawsze pozostawiały wiele do życzenia. Przynajmniej kiedyś tak było. A dziś?
– Podobnie. O pieniądzach w ogóle nie mówmy. To jest miłość, pasja, zaangażowanie, inaczej nie mogę tego nazwać. Ja znam tych wszystkich ludzi, którzy pracują w WTZ-etach i ŚDS-ach. Tam jeden może liczyć na drugiego, bo raz trzeba nakarmić, innym razem zadbać o higienę, zareagować na atak epilepsji. W naszej placówce np. na 35 uczestników ośmioro jest na wózkach inwalidzkich. Musimy umieć im pomóc.
Jakie są największe problemy waszego ŚDS-u? Bo nie wierzę, że ich nie ma.
– Oczywiście, że są. Mamy naprawdę trudnych uczestników – takich, którzy wymagają ciągłej opieki. Ci uczestnicy starzeją się, co powoli staje się coraz większym problemem. Są to często osoby samotne, które wymagają pomocy środowiskowej w załatwianiu różnych spraw w urzędach czy u lekarza. To są właśnie zadania ŚDS-u.
Czego by pani sobie życzyła na następne lata?
– Takiego zaangażowania pracowników i takiej atmosfery między nimi a uczestnikami jak dotychczas. Bo ta atmosfera tworzy ten dom. Niech ona się nie zmienia.