Wikliniarstwu poświęcił większość swojego życia, 30 ze swoich 54 lat.
„WW”: Jak ta przygoda się rozpoczęła?
MARIUSZ KAŹMIERCZAK: – Od tego, że ojczulek robił koszyki w domu. Zacząłem mu pomagać. Lubiłem zapach takiej świeżej, dopiero co ściętej wikliny. No i tak powolutku się w to wciągnąłem.
Co powoduje, że mimo upływu lat wciąż w tym tkwisz? Bo przypuszczam, że wielkich pieniędzy z tego nie masz?
– Nie mam, to prawda. Ale najważniejszy jest kontakt z ludźmi. Czasami zamawiają u mnie coś, czego nie da się zrobić ot, tak, od ręki. Bywa i tak, że parę nocy nie śpię. Ale jak już wymyślę, to jest wielka ulga i satysfakcja. W tej pracy nie ma monotonii, tu zawsze coś się dzieje.
Pamiętasz najbardziej nietypowe zlecenie?
– Była bamberka z wikliny czy zające wielkanocne, ale chyba najefektowniejszy był trębacz z psem. Oczywiście wszystko na metalowych konstrukcjach z drutu. W tym trębaczu musiałem zachować odpowiednią wielkość, proporcje, odciąć spodnie od marynarki, inaczej wiklinę ułożyć. Dużo kombinowania, ale wyszło. Jak zleceniodawca przyjechał, to było „wow!”.
A miałeś zlecenia, których się nie podjąłeś?
– Było parę. To przewrotne, ale najtrudniejsze w realizacji są małe rzeczy. Bo wiklina to nie jest papier, bibuła czy plastelina. Ona nie zawsze się zegnie tak, jak by się chciało.
Jakie jest faktyczne zapotrzebowanie na wyroby z wikliny? Dobrze myślę, że ono maleje?
– Oczywiście, że tak. To jest jedna dziesiąta tego, co było dawniej. Kiedyś robiliśmy dużo koszy do ziemniaków, falbany, koszy z dwoma pałączkami. Niestety materiał jest coraz droższy, roboczogodzina także. To przekłada się na końcową cenę. Ja bazuję na pojedynczych zleceniach, nie na masówce.
Jak należy na ciebie mówić – wikliniarz?
– Nie! Wikliniarz to jest ktoś, kto uprawia wiklinę. Ja jestem plecionkarzem – od plecenia koszy. Można jeszcze powiedzieć koszykarz-plecionkarz albo plecionkarz-koszykarz.
Ilu was jest, plecionkarzy?
– Tu w okolicy z pięciu, ale w gminie Pyzdry jestem jedyny. Inni też mają swoje warsztaty, choć nie prowadzą warsztatów takich jak ja.
No właśnie. Wiedzą na temat wikliny i wikliniarstwa dzielisz się z innymi. Z jakim efektem?
– Dużym. Dzieciakom trzeba wytłumaczyć, czym ta wiklina jest i do czego służy. Nawet dorośli tego nie wiedzą, a przynajmniej nie wszyscy. Oczywiście zajęcia praktyczne są ciekawsze niż teoria, ale zawsze warto się czegoś dowiedzieć.
Jaka przyszłość rysuje się przed takimi zawodami jak twój? Czy one przetrwają?
– Przetrwają tylko nieliczni. Jest coraz więcej dużych firm plecionkarskich, które monopolizują rynek. Dla tych mniejszych to będzie tylko pasja i okazja do dorobienia sobie po godzinach. Wyżyć na pewno się z tego nie da.
A widzisz siebie w innym zawodzie?
– Mój wyuczony i tak jest inny, bo z wykształcenia jestem fotografem. Tyle tylko, że jak ja się uczyłem, była tylko fotografia czarno-biała. Później wszedł kolor, automaty do zdjęć. Zakład, w którym pracowałem, upadł i przygoda z fotografią się skończyła. Ta z wikliną wciąż trwa. Oby jak najdłużej.
2 0
Nie kupuję za 5 złotych gazetki. Wszystkiego jest za darmo w necie.