Zamknij

Ostatni plecionkarz z gminy Pyzdry

tos 14:48, 09.08.2025 Aktualizacja: 14:49, 09.08.2025
Skomentuj

Nie korzysta z maszyn. Jak na prawdziwego rękodzielnika przystało, używa tylko rąk i dłoni – wyplata nimi wszystko, co wymyśli głowa. Mariusz Kaźmierczak z Wrąbczynkowskich Holendrów o wiklinie wie prawie wszystko. 

Wikliniarstwu poświęcił większość swojego życia, 30 ze swoich 54 lat.

„WW”: Jak ta przygoda się rozpoczęła?

MARIUSZ KAŹMIERCZAK: – Od tego, że ojczulek robił koszyki w domu. Zacząłem mu pomagać. Lubiłem zapach takiej świeżej, dopiero co ściętej wikliny. No i tak powolutku się w to wciągnąłem.

Co powoduje, że mimo upływu lat wciąż w tym tkwisz? Bo przypuszczam, że wielkich pieniędzy z tego nie masz?

– Nie mam, to prawda. Ale najważniejszy jest kontakt z ludźmi. Czasami zamawiają u mnie coś, czego nie da się zrobić ot, tak, od ręki. Bywa i tak, że parę nocy nie śpię. Ale jak już wymyślę, to jest wielka ulga i satysfakcja. W tej pracy nie ma monotonii, tu zawsze coś się dzieje.

Pamiętasz najbardziej nietypowe zlecenie?

– Była bamberka z wikliny czy zające wielkanocne, ale chyba najefektowniejszy był trębacz z psem. Oczywiście wszystko na metalowych konstrukcjach z drutu. W tym trębaczu musiałem zachować odpowiednią wielkość, proporcje, odciąć spodnie od marynarki, inaczej wiklinę ułożyć. Dużo kombinowania, ale wyszło. Jak zleceniodawca przyjechał, to było „wow!”.

A miałeś zlecenia, których się nie podjąłeś?

– Było parę. To przewrotne, ale najtrudniejsze w realizacji są małe rzeczy. Bo wiklina to nie jest papier, bibuła czy plastelina. Ona nie zawsze się zegnie tak, jak by się chciało.

Jakie jest faktyczne zapotrzebowanie na wyroby z wikliny? Dobrze myślę, że ono maleje?

– Oczywiście, że tak. To jest jedna dziesiąta tego, co było dawniej. Kiedyś robiliśmy dużo koszy do ziemniaków, falbany, koszy z dwoma pałączkami. Niestety materiał jest coraz droższy, roboczogodzina także. To przekłada się na końcową cenę. Ja bazuję na pojedynczych zleceniach, nie na masówce.

Jak należy na ciebie mówić – wikliniarz?

– Nie! Wikliniarz to jest ktoś, kto uprawia wiklinę. Ja jestem plecionkarzem – od plecenia koszy. Można jeszcze powiedzieć koszykarz-plecionkarz albo plecionkarz-koszykarz. 

Ilu was jest, plecionkarzy?

– Tu w okolicy z pięciu, ale w gminie Pyzdry jestem jedyny. Inni też mają swoje warsztaty, choć nie prowadzą warsztatów takich jak ja.

No właśnie. Wiedzą na temat wikliny i wikliniarstwa dzielisz się z innymi. Z jakim efektem?

– Dużym. Dzieciakom trzeba wytłumaczyć, czym ta wiklina jest i do czego służy. Nawet dorośli tego nie wiedzą, a przynajmniej nie wszyscy. Oczywiście zajęcia praktyczne są ciekawsze niż teoria, ale zawsze warto się czegoś dowiedzieć.

Jaka przyszłość rysuje się przed takimi zawodami jak twój? Czy one przetrwają?

– Przetrwają tylko nieliczni. Jest coraz więcej dużych firm plecionkarskich, które monopolizują rynek. Dla tych mniejszych to będzie tylko pasja i okazja do dorobienia sobie po godzinach. Wyżyć na pewno się z tego nie da.

A widzisz siebie w innym zawodzie?

– Mój wyuczony i tak jest inny, bo z wykształcenia jestem fotografem. Tyle tylko, że jak ja się uczyłem, była tylko fotografia czarno-biała. Później wszedł kolor, automaty do zdjęć. Zakład, w którym pracowałem, upadł i przygoda z fotografią się skończyła. Ta z wikliną wciąż trwa. Oby jak najdłużej.

(tos)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

Czytelnikk Czytelnikk

2 0

Nie kupuję za 5 złotych gazetki. Wszystkiego jest za darmo w necie.

21:13, 09.08.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%