Hala wystawowa we Wrześni przy ul. Przemysłowej 4 nie była zwykłą ekspozycją. To była opowieść - snuta zapachem świeżo olejowanego drewna. Zamiast marketingu - cisza i obecność. Zamiast kolorowych folderów - ciepła herbata i kobieta, która od razu zapytała: “Co pan czuje, kiedy siada pan przy tym stole?”.
To właśnie ona - właścicielka i dusza Livetime. Przewodniczka, nie sprzedawczyni. Pani Dorota nie opowiada o meblach - ona o nich rozmawia, jakby każdy z nich miał osobną biografię. Pokazała mi wielki, stylowy stół z mahoniu z delikatnym rzeźbieniem w nogach i powiedziała:
- Ten stół zamówiła pani Halina z Gdańska. Mówiła, że dzieci już dawno wyfrunęły z domu, ale co niedzielę lubi rozkładać obrus, zapalić świece i zjeść obiad przy stole - jak dawniej. Chciała coś niewielkiego, co jednak da się powiększyć "na wypadek, gdyby wpadli bez zapowiedzi".
Zawstydziło mnie to. Bo ja po prostu przyszedłem po mebel. A tu ktoś oferuje… przestrzeń do życia.
W warsztacie panował spokój. Czuć było zapach świeżego drewna i oleju. Mężczyzna w fartuchu wygładzał właśnie detal przy jednej z nóg stołu - nieśpiesznie, precyzyjnie, jakby ta czynność była jakimś rytuałem.
- Każdy element trzeba po prostu czuć w rękach - powiedział. - To nie jest praca na czas. Tu chodzi o to, żeby było dobrze, nie szybko.
Patrzyłem, jak ostrożnie przeciera krawędź szmatką - tak, żeby nie zostawić nawet cienia pyłu. I pomyślałem: to miejsce uczy szacunku do rzeczy, które mają przetrwać więcej niż sezon.
I to właśnie różni Livetime od całej reszty. Tutaj czas nie jest wrogiem, tylko partnerem. Stół powstaje tygodniami. Drewno leżakuje, ornament dojrzewa, a rzemieślnik odpoczywa między szlifami. To nie jest masówka. To rękodzieło.
Pani Dorota zapytała, co lubię: symetrię czy przypadek? Ciepłe kolory czy zimne? Stół okrągły czy rozciągnięty jak historia przy wigilijnej wieczerzy? To była prawdziwa rozmowa, nie "konfigurator online".
Opowiedziała mi o kliencie z Zakopanego - biznesmenie, który w ciągu tygodnia zamówił sześć mebli, ale ani razu nie pytał o cenę. Zaznaczył tylko: “Niech wyglądają, jakby powstały sto lat temu”.
Właścicielka Livetime wspomniała też o Annie z Wrocławia. Zamówiła witrynę - nie na porcelanę, nie na szkło, ale na stare rodzinne fotografie. "Powiedziała mi, że one latami leżały w szufladzie, a teraz wreszcie będą miały swoje miejsce", uśmiechnęła się.
Niektórzy pytają: "Dlaczego tak drogo?". Pani Dorota wtedy pokazuje meble z popularnych marketów.
- One są piękne - mówi. - Przez góra dwa lata.
A potem prezentuje komodę, która waży tyle, co dorosły człowiek, bo jest wykonana z litego drewna. Puka palcem w blat i mówi: “To przetrwa całe Pańskie życie. I życie Pańskich dzieci”.
Nie zapomnę jednego zdania. Pani Dorota powiedziała mi przy pożegnaniu:
- My nie chcemy mieć jednorazowych klientów. Chcemy ludzi, którzy tu wrócą.
I wracają. Bo kiedy ktoś dzwoni po roku i mówi: "Czy mogę dopasować do tego kredensu stół?", to znaczy, że mebel zagrał swoją rolę. Nie był tylko meblem - był częścią scenografii życia.
Nie planowałem tego. Pojechałem tylko pooglądać. Porozmawiać. Dotknąć. A jednak - kiedy wychodziłem, miałem już numer zamówienia i transport ustawiony na następny piątek. Wziąłem stół z ekspozycji. Nie dlatego, że był najładniejszy. Tylko dlatego, że miał w sobie coś prawdziwego. Tak, jakby czekał właśnie na mnie.
Pani Dorota powiedziała tylko: “Pora, żeby zaczął nowy rozdział”.
To chyba najlepsze podsumowanie całej tej wizyty.
Kiedy wychodziłem, spojrzałem na stół, który zamówiłem - klasyczny, z nogami jak z balu w Wiedniu. Nie patrzyłem już na niego jak na przedmiot. Patrzyłem jak na opowieść, która dopiero się zaczyna.
I wiecie co?
Chciałbym, żeby wszędzie tak obsługiwano, jak w Livetime. Żeby ktoś Cię zapytał, jak się czujesz, zanim zapyta, co chcesz kupić.
Autor: Adam Wojciechowski
ARTYKUŁ SPONSOROWANY