Zamknij

Nasz bohater ze Śląska

13:48, 13.12.2019

Stanisław Janik ma piękną kartę opozycyjną. Przypomniał o tym prezydent RP Bronisław Komorowski, przyznając mu w2012 wysokie odznaczenie.

Stanisław Janik to przedsiębiorca z Wrześni. 11 listopada 2012 otrzymał od prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski za działalność w latach 80. w strukturach Solidarności na Górnym Śląsku. Uroczystość odbyła się w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach. Wniosek o uhonorowanie byłego związkowca złożyło Stowarzyszenie Osób Represjonowanych i Pokrzywdzonych w Katowicach oraz NSZZ Solidarność KWK Ziemowit.

Stanisław Janik – pierwszy z prawej 

Pan Stanisław pochodzi z Adamowa (powiat koniński), do szkoły podstawowej uczęszczał w Golinie. Gdy miał 15 lat, jego rodzina przeprowadziła się na Górny Śląsk. Naukę kontynuował w technikum, które funkcjonowało przy kopalni węgla kamiennego Ziemowit w Lędzinach, niedaleko Katowic. Po szkole znalazł zatrudnienie w kopalni jako mechanik maszyn i urządzeń górniczych. Ale nadszedł sierpień 1980 roku...

Kopalnia Węgla Kamiennego Ziemowit była wówczas największą kopalnią w Polsce – a propaganda Edwarda Gierka podkreślała z lubością, że nawet w Europie. Zatrudniała wówczas 10,5 tys. osób, a wydobycie wynosiło 23 tys. ton dziennie. To była sztandarowa firma, którą zwiedzały delegacje z ZSRR i demoludów.

– Na Śląsku sytuacja była nieco inna niż na Wybrzeżu, gdzie zaczęły się strajki. U nas było trochę lepsze zaopatrzenie, zarabialiśmy więcej. Ale załoga odczuwała ucisk. Pracowaliśmy w soboty i niedziele, był plan, ale za tym nie szło nic, brakowało sprzętu, materiałów, zaopatrzenia... Kompletne dno. Tylko masę ludzi potrafili przyjmować i cała robota opierała się na fizycznej pracy górników i innych pracowników kopalni. Ziemowit musiał wydobyć 16 pociągów na dobę. Komuna nie rozumiała tego, że kilofami i łopatami nie da się tego zrobić – wspomina Stanisław Janik.

– Mieliśmy mało czasu na naprawę maszyn, pracowaliśmy na cztery zmiany, górnicy praktycznie ich nie wyłączali. W załodze gotowało się jak w kotle. Ta pokrywka musiała się kiedyś podnieść. Koledzy z Gdańska najpierw nam trochę dokuczali, jak przychodziły wagony z Wybrzeża, bo węgiel jechał do Portu Północnego, to pisali na wagonach: „Ślązacy tchórze”. Strajk zainicjowało młode pokolenie, bo było tam wiele osób napływowych, rodowici Ślązacy byli nastawieni sceptycznie – wspomina.

Stanisław Janik inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa – katalog Instytutu Pamięci Narodowej.

Górnicy nie lubili dyrektora kopalni Wiktora Woźniaka. Usunięcie go ze stanowiska było jednym z postulatów, które załoga przedstawiła, rozpoczynając strajk 2 września. Trwał on 24 godziny i zakończył się wraz z podpisaniem porozumień w Jastrzębiu-Zdroju. To porozumienie jest zaliczane do tzw. Porozumień Sierpniowych, które były zawierane także w Gdańsku i Szczecinie. Bunt śląskich kopalń przeważył szalę. Władze PRL-u ustąpiły, dzięki temu powstała Solidarność.

Po wrześniowych strajkach Solidarność miała realny wpływ na to, co działo się w kopalni Ziemowit. Właściwie związkowcy zaczęli organizować ją od nowa, np. wskazali nowego dyrektora. Został nim Antoni Piszczek.

– Wytypowaliśmy faceta ze zjednoczenia. Władze nie chciały się na niego zgodzić. Wydelegowali go dopiero wtedy, gdy zablokowaliśmy kopalnię – mówi Janik.

Potem nastąpiły kolejne działania, które nie były w smak PZPR-owi. W kopalni Ziemowit odnowiono kult Świętej Barbary – górnicy znaleźli jej zabudowany ołtarz i go odrestaurowali. 4 grudnia, w Barbórkę, na terenie kopalni biskup katowicki Herbert Bednorz odprawił mszę świętą. Zorganizowano akcję zbierania legitymacji partyjnych na bramie kopalni.

Barbórka 1981. Od lewej: dyrektor A.Piszczek, S.Janik, bp E.Bednorz, E.Krystian,K.Kasprzyk

Rozwiązały się też branżowe związki zawodowe. Do Solidarności zapisało się 10 tys. pracowników. Pozostałe 550 osób nie uczyniło tego, ponieważ to było ścisłe kierownictwo partii, dyrekcja oraz martwe dusze – czyli sportowcy. Górnicy odmówili pracy w niedzielę. Odbyły się wybory do władz statutowych. Stanisław Janik został wiceprzewodniczącym struktur zakładowych. W grudniu 1981 kopalnia była już infiltrowana przez wojsko i Służbę Bezpieczeństwa. Związkowcy spodziewali się, że może „coś się stać”.

– 13 grudnia byłem u kolegi na imprezie. Gdy wracałem, zauważyłem straszne zamieszanie na ulicach Tychów. Gdy wróciłem do domu, czekała na mnie delegacja zakładu. Okazało się, że internowali już przewodniczącego Kazimierza Kasprzyka, a także kilka innych osób. Nie mieli precyzyjnych list i nie wszystkich wyłapali – wspomina Janik.

15 grudnia podjęli decyzję o strajku w obronie przewodniczącego zakładowej Solidarności. Dzień później miała miejsce masakra w kopalni Wujek. – Pojechała tam nasza delegacja, widzieli wszystko na własne oczy. Zdecydowaliśmy, że będziemy strajkować pod ziemią. Nasza kopalnia była za duża, położona w terenie lesistym. Nie byliśmy jej w stanie bronić przed milicją i wojskiem, tak jak to miało miejsce w Wujku – przekonuje działacz Solidarności.

Pod ziemię zjechało 2200 górników. Prezydium związku organizowało aprowizację dla strajkujących. Pomagali wszyscy, bo władza chciała odciąć dostawy żywności do kopalni. Nawet górale przywozili jedzenie saniami.

– Na dole niektórzy ludzie nie wytrzymywali, uciekali z kopalni. Uczestnictwo nie było obowiązkowe, ale niewzięcie udziału w strajku oznaczało dyshonor. Sytuacje były dramatyczne. Jednemu górnikowi zmarła matka, a on i tak nie wyjechał na powierzchnię... – wspomina Janik.

Rozpoczęły się represje. Siedem osób dostało wysokie wyroki, nawet po siedem lat. Stanisław Janik ukrywał się. Zatrzymano go dopiero w marcu 1982. – Wystawiłem się, bo ni stąd, ni zowąd przyszedłem do pracy. Internowano mnie w Zabrzu. Tam też wiele się działo: protesty, głodówki, nawet barak spaliliśmy – opowiada. – Próbowano mnie zmusić do podpisania lojalki. Wypuszczono mnie w lipcu.

Pan Stanisław nie zaprzestał działalności związkowej. Nadal organizował masówki, zajmował się drukowaniem i kolportażem bibuły. Ponownie został uwięziony. W końcu otrzymał propozycję, że zostanie wypuszczony z więzienia, jeżeli wyjedzie z Polski bez prawa powrotu. W tym samym czasie próbowano go zmusić do zeznawania przeciwko Jackowi Kuroniowi, który w Ziemowicie spotkał się z górnikami. Przesłuchiwano go kilka godzin na Rakowieckiej w Warszawie. – Powiedzieli mi, że albo zeznania, albo paszport. Nie poszedłem na to, ale i tak mnie puścili – wspomina solidarnościowiec.

Miał do wyboru siedem państw. Wybrał Francję, bo żona znała trochę język. Nad Sekwaną imał się różnych zajęć, prowadził małą firmę budowlaną. Na obczyźnie przebywał do 1989. Po powrocie kupił najpierw gospodarstwo w Kleparzu, a później dom we Wrześni. Dziś prowadzi firmę, która naprawia i wypożycza elektronarzędzia.

Stanisław Janik (trzeci z lewej) odbiera odznaczenie 

4 grudnia KWK Ziemowit będzie obchodził jubileusz 60. rocznicy powstania kopalni. W dawnym zakładzie pracy ciągle pamiętają o Stasiu: – Zapisał się w historii ziemowickiej Solidarności piękną czcionką. Żmudnie ją budowaliśmy, aż do stanu wojennego. To były nasze najpiękniejsze lata – wspomina Franciszek Noras, skarbnik Solidarności w Ziemowicie w latach 80.

On również został wyróżniony przez prezydenta. – Po ogłoszeniu stanu wojennego różne nas milicje łapały, a i tak los nas spotkał w jednej celi, podczas internowania w Zabrzu-Zaborzu. Nas, kumpli z jednej komisji zakładowej. Staszek skorzystał z możliwości wyjazdu, a ja zostałem w kraju. Ale formalnie w prezydium Solidarności Ziemowita byliśmy do 1989, bo nikt nas nie odwołał – zauważa działacz.

– Jo jest śląski synek i takim naszym pięknym śląskim pozdrowieniem przed Barbórką życza wom: Szczęść Boże i wszystkiego najlepszego na ziemi poznańskiej! – kończy F. Noras.

Tekst ukazał się na łamach "Wiadomości Wrzesińskich" 23 listopada 2012 roku

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%