Zamknij

Z dziejów Żydowa: „Druga młodość Poniatówki” i „Koń z fajką”

16:55, 26.04.2023 Aktualizacja: 17:11, 26.04.2023
Skomentuj

Druga młodość Poniatówki (1)

Pod względem rolniczym Wielkopolska, w tym ziemia wrzesińska, szybko została utowarowiona i uprzemysłowiona.Mechanizacja oraz przetwórstwo rolne znalazły się na poziomie nieosiągalnym w innych dzielnicach, ale wskutek tego Wielkopolska szybko przestała być enklawą tradycyjnej ludowości, a urbanizacją naznaczona była zarówno sfera materialna, jak i duchowa.

Teraz autentyczny folklor jest już zamkniętą przeszłością i można mówić jedynie o folkloryzmie, który jednak jest pojęciem szerszym, gdyż obejmującym historię, tradycję, etnografię, ekologię, turystykę i cały szereg innych zakresów, które pozwalają sytuować współczesność w całym skomplikowanym procesie historycznym. O świadectwa materialne jest jednak coraz trudniej, ale ziemia wrzesińska może pochwalić się obiektem prawdziwie unikatowym, liczącym się w skansenologii europejskiej. Mam na myśli starą kuźnię w Żydowie k. Kołaczkowa, zwaną potocznie Poniatówką i już samo to określa rodowód.

Dlatego celowe jest, a nawet niezbędne, zarysowanie szerszego kontekstu historyczno-rozwojowego i jednocześnie rodzinnego, gdyż personifikacją jest tutaj rodzina SZKUDLARKÓW. Jej męscy przedstawiciele od pokoleń parali się kowalstwem, co zapoczątkował jeszcze w pozaprzeszłym wieku STANISŁAW, który pochodził z okolic Śremu. Jeden z jego synów – FRANCISZEK – otworzył warsztat kowalski w Borzykowie, chociaż istniała tam już kuźnia dworska. FRANCISZEK świadczył więc usługi dla ludności i funkcjonował na wolnym rynku.

Kowal wiejski to było wtedy panisko – miał ciężką rękę, co wcale nie oznaczało jednak braku precyzji, gdyż dentystów nie było, a tylko kowal potrafił wyrwać ząb, nie urywając przy tym głowy. Kowal darzony był powszechnym szacunkiem również dlatego, że był fachowcem nie do zastąpienia przez byle amatora i jego praca na rzecz społeczności lokalnych była właściwie służbą. Kuźnia wiejska była tym miejscem, w którym wykuwało się środowiskowe normy obyczajowo-moralne, skalę wartości, światopogląd oraz kształt i klimat relacji międzyludzkich.

Na zdjęciu: Ślub Władysława i Kazimiery (Kołaczkowo 1933)

To kowal wyznaczał rytm wiejskiego dnia. Wczesnym rankiem podrywał wszystkich do pracy uderzeniem młota w kowadło. Przed udaniem się na zasłużony posiłek uderzał dwa razy i kładł młot na kowadle na płask. Po powrocie zaczynał drugą zmianę trzema uderzeniami i trwał na posterunku do ostatniego przybysza, co trwało zwykle tak długo, że krótki sen ledwo pozwalał na nabranie sił do wykonania porannej pobudki. Kozy zostawiano w spokoju, ale w Pacanowie rodzina kowalska nosiła nazwisko Koza i ranne zawołanie KOZY KUJĄ! oznaczało alarm i napomnienie dla opieszałych. Taka pokrętna jest genealogia Koziołka Matołka. Wszyscy synowie FRANCISZKA wyuczyli się u ojca kowalstwa.

Bracia kowale: Od lewej: Władysław Marian i Franciszek

Nas najbardziej interesuje WŁADYSŁAW (1904-1982), który dodatkowo ukończył kurs kucia koni w Poznaniu, co stało się ważnym wymogiem formalnym. W 1933 poszedł na swoje, czyli wydzierżawił kuźnię w Kołaczkowie. Tutaj jednak musimy nieco zagłębić się w relacje właścicielskie, nie do końca przejrzyste, gdyż nie zachowała się żadna dokumentacja, a przekazywane z pokolenia na pokolenie relacje ustne mogą obrastać przeinaczeniami. Ale rzecz w tym, że szczegóły nie są najważniejsze. Na progu niepodległości Kołaczkowo było własnością niemieckiej rodziny Schultzów, którzy jednak szybko wyjechali do Niemiec, natomiast Borzykowo kupił w 1921  JAN LEITGEBER. W 1920  resztówkę w Kołaczkowie nabył REYMONT, a po jego śmierci pałac i otoczenie zostały odkupione przez wielkiego chirurga z Poznania – ANTONIEGO JURASZA.

Jednak już REYMONT wydzierżawiał grunty orne, gdyż nie miał do nich serca ani głowy. Jego administratorem był niejaki SOŚNICKI, nieudanym zresztą, który jednak dodatkowo dzierżawił Żydowo, które wcześniej było własnością niemieckiej rodziny Muellerów. Później była to własność Urzędu Ziemskiego w Poznaniu. Na początku lat 30. dzierżawcą Żydowa był JÓZEF ZIELEWICZ spod Kalisza, emerytowany pułkownik, któremu należały się preferencje nabywcze. Patriarchalny styl zarządzania był mu raczej obcy i miejscowi wyrobnicy wcale nie upatrywali w nim zbawcy ani dobroczyńcy. Jednak w każdej wiosce część areału należała do państwa, które stanowiło swoich administratorów, ale alternatywą były dzierżawy, występujące równolegle i dlatego tak trudno jest się w tym wszystkim połapać.

Istniała rzekomo możliwość mariażu matrymonialno-właścicielskiego miedzy niestarą jeszcze wdową MARIĄ OTMIANOWSKĄ-LEITGEBER i ZIELEWICZEM, ale niczego nie wiadomo na pewno, gdyż są to wieści gminne podsłuchane w kuźni. W połowie lat 30. znaczącej zmianie uległa sytuacja gospodarcza. Żydowo było wtedy mocno wyludnione i nieliczne rodziny wyrobnicze zajmowały zrujnowane czworaki podworskie.

Najpierw jednak w 1934  nastąpiła katastrofalna powódź w dolinie Dunajca i ówczesny minister rolnictwa – JULIUSZ PONIATOWSKI – podjął decyzję, że zalane tereny nie zostaną odwodnione. Powstał tam potężny zbiornik retencyjny, czyli zalew w Rożnowie. Wykwaterowane rodziny góralskie zostały objęte specjalnym programem rządowym i osiedlano je w różnych rejonach kraju, również w Wielkopolsce. W ten sposób powstały przynajmniej dwie wsie na linii Kostrzyn-Pobiedziska, czyli Imiołki i Belkowo, a zabudowaniom nadano stylistykę góralską. Główne zaplecze techniczne znajdowało się w Nekli, ale w dzieło to zaangażowane były również siły wrzesińskie.

Budowano tzw. poniatówki – dom mieszkalny oraz zabudowania gospodarcze stawiano z gotowych elementów, które przywożono z zewnątrz. Całe to przedsięwzięcie od początku oceniano bardzo wysoko i dlatego akcją tą postanowiono objąć również zaniedbane grunty, które stanowiły własność państwa lub objęte były niewydolnymi dzierżawami. Akcję rozpoczęto już w 1935. Gospodarz uiszczał tylko 25% należności, a resztę stanowił kredyt spłacany płodami rolnymi przez 50  lat.

Był to jedyny ratunek dla Żydowa. Zostało ono objęte akcją parcelacyjną. Nie było kościoła, szkoły ani knajpy, centrów kulturotwórczych dawnej wsi polskiej, ale jakiś ośrodek musiał przyjąć na siebie realizację misji cywilizacyjnej. Stała się nim kuźnia, którą postawiono w 1937. Stanął też dom mieszkalny oraz wykopano studnię. Cały układ był symetryczny i racjonalny – kilkanaście poniatówek stanęło szczytami do głównej drogi. Kowalem, czyli zawiadowcą wsi, został WŁADYSŁAW, już od 1933 żonaty z KAZIMIERĄ RULEWICZ z Kołaczkowa. WŁADYSŁAW nie odbywał służby wojskowej, gdyż kowali reklamowano, ale militaryzacja go nie ominęła – wykonywał wiele czynności i świadczeń na rzecz koni pozostających na stanie armii. W początkach okupacji ukrywał się, ale kowal potrzebny był również nowym zarządcom i w tym charakterze przepracował całą okupację. Wyzwolenie zmieniło tylko prawa właścicielskie – nadal wykonywał zawód kowala, ale rozwijał również działalność społeczną, m.in. przez kilkadziesiąt lat pełnił funkcję sołtysa. Był czynny zawodowo do końca swoich dni w 1982, kiedy spoczął na cmentarzu w Kołaczkowie. Już wcześniej było jednak wiadomo, że nastąpią trudności z następstwem rodzinnym, a poza tym wszystko się już zmieniło, włącznie ze środowiskowym znaczeniem kowalstwa. Dlatego nastąpił okres pewnego zawieszenia i radykalna zmiana nastąpiła dopiero na początku lat 90. Dok. nastąpi.

Po śmierci REYMONTA okazało się, że resztówka jest zadłużona i dlatego jej część przeszła na własność państwa. JURASZ nie był zresztą zainteresowany gospodarowaniem i traktował Kołaczkowo jak letnisko. Państwo wydzierżawiło przejęty areał ZIELEWICZOWI, który równolegle dzierżawił Żydowo. Później zajmował się tym jego syn. Ale w Żydowie pojawia się również nazwisko LISIAK, którego należy sytuować między SOŚNICKIM a ZIELEWICZEM. 

 

Koń z fajką (dok.) 

Współczesny folkloryzm może nieco irytować, gdyż jest przesłodzonym refleksem sielanek konwencjonalnych, rysujących obraz wsi wesołej, spokojnej i szczęśliwej, a obyczajowość zogniskowana jest w romansach pasterskich. Wieś była rajem na ziemi, zresztą ten biblijny też naznaczony był sielskością, ale później nastało już tylko krwawe i znojne wygnaństwo.


Gospodarstwo agroturystyczne w Żydowie będzie niedługo obchodzić 10-lecie. Prowadzi je JANUSZ SZKUDLAREK (ur. 1940), syn WŁADYSŁAWA, zawodowy wojskowy w stanie spoczynku, wraz z żoną – pochodzącą z Kołaczkowa KAROLINĄ WOJCIECHOWSKĄ, z zawodu ogrodnikiem. Centralnym punktem oraz główną atrakcją jest na pewno kuźnia, o której przeniesienie bezskutecznie starał się Wielkopolski Park Etnograficzny w Dziekanowicach. Jednak realizowany zamysł jest o wiele ambitniejszy. W całym obejściu zgromadzono 1200  eksponatów dotyczących całokształtu dawnego życia wiejskiego.

Karolina i Janusz Szkudlarkowie

Jeśli bowiem w przeszłości wieś była niemal autarkiczna, czyli samowystarczalna, to gospodarstwo w Żydowie jest kondensacją całej egzystencji wiejskiej. Można się tam naocznie przekonać, jak dawniej wypiekano chleb, który najlepiej smakuje z masłem własnego wyrobu, przetwarzano na różne sposoby płody rolne, wyrabiano tkaniny – lniane i konopne, młócono cepami, i tak można wyliczać w nieskończoność. Nie ma tylko kieratu, gdyż zajmuje zbyt dużo miejsca, a poza tym ta odmiana karuzeli jest uwłaczająca dla konia, którego w Żydowie darzy się wielkim szacunkiem.

Zgromadzone eksponaty są Szkudlarkowską ojcowizną i wiele z nich ma blisko półtorawieczny rodowód, gdyż tak głęboko sięgają udokumentowane korzenie rodzinne. Zbiór ten jest jednak stale uzupełniany, chociaż kosztuje to wiele starań i zachodu, gdyż rynek tego rodzaju przedmiotów właściwie nie istnieje. Wykorzystywane są głównie kontakty prywatne, a wiele eksponatów trzeba tropić jak zwierzynę. Nic nie powinno mącić kolorytu – jeśli w Żydowie już przed wojną słuchano radia, to dowodem na to jest odbiornik z pionierskiego okresu radiofonii, emanujący w dobie rewolucji informatyczno-medialnej urokiem prymitywu. Podstawą działalności zawodowej było podkuwanie koni, ale także obsługa taboru i naprawa maszyn oraz urządzeń rolniczych.

Kuźnia ma pełne wyposażenie, czyli serwis jest kompletny. Na środku stoi kowadło, ale jest tam również spęczarka do zmniejszania obręczy, bormaszyna, szlifierka, śrubsztak (imadło) i wiele innych dziwów, których przeznaczenie jest dla laika nie do końca jasne. Duże wrażenie wywiera ogromny miech, który był nowym nabytkiem, zainstalowanym dopiero w 1937. Kosztował dużo, gdyż dwie krowy. Kuźnia nie dysponuje końmi, ale do demonstracji używane jest oryginalne, wypreparowane kopyto. Podkuwanie było nie tyle zawodem, co wtajemniczeniem, gdyż rodzajów i typów podków jest kilkanaście, zależnie od przeznaczenia konia, jego anatomii oraz innych uwarunkowań sytuacyjnych. Czworonogi niezbyt chętnie poddawały się takiemu obuwnictwu i kowal musiał umieć zdyscyplinować zwierzę, a najłagodniejszym ze środków była tzw. fajka, czyli przyrząd do zaciskania górnej wargi.

Opowieść gospodarza jest jednak tak zajmująca i przykuwa uwagę do tego stopnia, że nigdy nie zaszła konieczność zastosowania takich środków wobec słuchaczy, wśród których przeważają dzieci i młodzież, a więc towarzystwo z natury mocno rozbrykane. Demonstracja kończy się zawsze melodią wygrywaną na kowadle uderzeniami młota, a więc mamy do czynienia z syntezą sztuk. Osobną ekspozycję stanowią powozy i karety, gdyż koń to nie wół i pasuje jak najbardziej. Na razie jest ich 10 i obejrzeć można wehikuły zarówno użytkowe, jak i paradne, które wykorzystywane są podczas uroczystości ślubnych i weselnych. Pobyty zorganizowanych grup przeciągają się zwykle do późna, gdyż kolejną atrakcją są ogniska. Ich część składową stanowią gawędy, podczas których do pełnych łask wraca dialekt wielkopolski. Przeprowadzane są też konkursy i inne improwizowane rywalizacje, a zwycięzcy otrzymują firmowe certyfikaty. Należy też pamiętać, że dawna wieś, poza okresami wyznaczanymi przez Rok Boży, miała charakter ludyczny, czyli obrzędowo-krotochwilny.

Organizuje się więc gry i zabawy – toczenie felgi, rzut beretem, taniec z piłką, biegi z różnymi przedmiotami i innymi utrudnieniami, suche narty (na trawie), chodzenie na szczudłach oraz przeciąganie liny, które kiedyś było konkurencją olimpijską. Konkurencją finałową jest jednak rzut podkową, a triumfator ma zagwarantowane szczęście aż do następnej wizyty. Stałą częścią spotkań przy ognisku są przyśpiewki, które przez elektroniczne nośniki bywają jedynie inspirowane, gdyż szybko są podchwytywane i wzbogacane przez uczestników, gdyż ten rodzaj repertuaru jest już składnikiem narodowego i każdy odkrywa w sobie utajone pokłady ludowości. Często połączone jest to z konsumpcją, chociaż o to muszą zadbać już sami goście, gdyż gospodarstwo nie prowadzi działalności gastronomicznej. Trochę szkoda, gdyż gospodyni specjalizuje się w wiejskiej kuchni domowej, ale tylko dla kręgu rodzinnego. Wielką atrakcją jest otaczający gospodarstwo ogród o powierzchni 0,25  ha. Podzielony jest na trzy sektory, z których pierwszy to przedogródek, w którym dominują drzewa, nieraz 80-letnie, a ponadto ozdobne krzewy i byliny. Najczęściej odwiedzanym sektorem jest część widokowo-rekreacyjna, w której można podziwiać obiekty małej architektury, wzniesione z naturalnych materiałów i wykonane przez gospodarza. Integralną częścią są też uprawy warzywne.

Ogród kryje w sobie wiele niespodzianek, gdyż JANUSZ odkrył w sobie pewne szczególne powołanie artystyczne. Od lat zajmuje się korzenio- i gałęzioplastyką oraz kolekcjonowaniem kamieni o oryginalnym kształcie lub kolorystyce. Jeden z nich przypomina do złudzenia but i jest to wzór bardzo modny, gdyż włoski. Jest też wielki korzeń w kształcie głowy lwa i nie brakuje nawet grzywy. Nietypowe elementy drewniane zostały też wykorzystane przy konstruowaniu mebli. Taka prezentacja mogłaby trwać jeszcze przez kilka odcinków, ale nic nie zastąpi osobistej wyprawy do skansenu. Jest to obiekt o najwyższym stopniu poglądowości, zarówno dla dzieci i młodzieży, jak i dla dorosłych, gdyż żyjemy przecież w czasach edukacji ustawicznej. W Żydowie gości nie brakuje, o czym świadczą wpisy do księgi pamiątkowej. Jest ona wielojęzyczna, gdyż przyjeżdża wielu gości z Zachodu, gdzie tego typu skansenów już nie ma, gdyż rolę tę spełniają wielkie, zintegrowane obiekty, z których pierwsze powstały jeszcze w XIX w. w Skandynawii.

Kierunek ten jest realizowany również w naszym kraju i jest to działalność w coraz większym stopniu skomercjonalizowana. Ekspozycje monotematyczne są zaś zawsze zwieńczeniem indywidualnych pasji i spełniają bardzo ważną rolę, gdyż w o wiele większym stopniu wpisują się w całe środowiska lokalne i nie są obwarowane żadnym formalizmem muzealnym. Do Żydowa nie jeździ się już konno, ale jest ono ulubionym celem wycieczek i rajdów rowerowych, a jest to obecnie sposób poruszania się, który można już traktować jako powrót do natury. Nie wiem, ile, ale chyba niewiele przesady jest we wpisie studentów II roku agroturystyki: Dziękujemy serdecznie za pokazanie nam najpiękniejszego miejsca na Ziemi.

Gospodarstwo agroturystyczne w Żydowie k. Kołaczkowa prowadzi zakrojoną na dość szeroką skalę działalność marketingową, posługując się głównie wydawnictwami akcydensowymi. Jest też obecne w różnych publikacjach oraz w prasie, a także w telewizji. W ubiegłym roku z Żydowa emitowano jeden z programów popularnego cyklu Maja w ogrodzie. 

Teksty ukazały się 17 i 24 maja 2013 roku na łamach "Wiadomości Wrzesińskich"

(Roman Nowaczyk – Stańczyk)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu wrzesnia.info.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%