Zamknij

Kampy, szmaje i wykupy. Stańczyk o historii palanta na ziemi wrzesińskiej

12:09, 05.10.2020
Skomentuj

Palant jako gra sportowa był przedmiotem pracy doktorskiej oraz wielu instruktarzy i regulaminów, ale jego początki giną w pomroce historii. Był integralnym składnikiem sfery zabawowej, zwanej uczenie ludyzmem. Jego kolebką były Niemcy, ale do Polski przywędrował via Austro-Węgry. Jeszcze w latach 60. funkcjonowała w Polsce liga palantowa oraz istniał ogólnopolski związek sportowy.

Niemiecki palant był paradyscypliną sportową i jako taka zachował się jedynie w kilku miejscowościach, ale ma też swoją stolicę. We Wrześni lat 50. palant był rozrywką powszechną, ale trudno mówić o jego sportowym charakterze. Był raczej grą towarzyską i nie przypominam sobie rozgrywek typu derbowego. Grywano we własnych gremiach penerskich i dlatego nie notowano palantowych zadym. Kluczowa dla śródmieścia ulica Mickiewicza wraz z rynkowym i miłosławskim skrzydłem miała swój tor palantowy na regularnie koszonej Waltra łące, rozciągającej się za drugim, jeszcze ceglanym mostem na Wrześnicy.

Arteria opieszyńska była wtedy zwykłą drogą gruntową, przed wojną zawieraną wrotami od Kaliskiej. Alejka grała na centralnym boisku w parku hrabiny, ale w najlepszej sytuacji było szacowne penerstwo z Fabrycznej, gdyż ta ulica była naturalną rynną palantową, a popołudniami samochód pojawiał się tam mniej więcej raz na tydzień. W latach 60. grywało się też na prostokątnym trawniku na lewo od bramy do parku hrabiny, ale nie miał kto tam kosić trawy. Boiskiem zastępczym dla Waltra łąki był stadion wojskowy za koszarami, wyposażony w profesjonalne bramki bez siatek.

Podstawowym sprzętem był kij, którego znalezienie i oprawienie było prawdziwym ceremoniałem, podobnie jak obróbka lawety do procy. Mógł mieć on długość nawet do 1 m i najlepiej, jeśli końcówka była lekko poszerzona. Grało się najczęściej gumową piłką, która była pusta w środku, albo lanką, chociaż skuwanie takim pociskiem było bardzo bolesne. Tenisówki też znajdowały zastosowanie, ale jedna kosztowała aż 6,5 zł i jeśli była w użyciu, to już mocno zdezelowana, czyli wyświechtana na łyso. Piłki tenisowe były mimo wszystko zbyt lekkie i nie można było nimi bić rekordów, chociaż długości oceniało się tylko na oko.

Rozgrywkę rozpoczynał wybór nieba i piekła, ale wygrywający miał też prawo pierwszy dobierać zawodnika. Procedura ta jest dość trudna w opisie, więc posłużmy się cytatem:

Jedna matka rzuca palant trzymany pionowo ku drugiej matce, a ta chwyta go w dowolnej wysokości. Teraz pierwsza ujmuje palant jednorącz tuż powyżej chwytu drugiej, ta znów tuż ponad chwytem pierwszej i tak na przemian coraz wyżej, aż wreszcie jedna matka chwyci palant u samej góry. Ta teraz ma prawo wyboru miejsca na boisku, o ile druga uderzeniem dłoni w pionowo zwisający kij nie wytrąci go z jej ręki. Jeśli się to uda, wytrącająca wybiera boisko (Palant, koszykówka, siatkówka, kwadrant, Kraków 1928).

Święto palanta w Grabowie

Najważniejszym zawodnikiem drużyny i jej kapitanem była matka, która uderzała piłkę jako ostatnia i miała prawo do trzech prób. Przywilej dwóch uderzeń przysługiwał wicematce, czyli wykupie, natomiast dzieciarnia mogła uderzać tylko raz. Nieraz kij bywał dłuższy od takiego małolata i wtedy zastosowanie miała klapa, która była kawałkiem sztachety lub deski z uchwytem, podobnej do deseczki kuchennej. Takim sprzętem trudno było przeciąć, czyli nie trafić w piłkę, ale osiągane odległości były niewielkie, pozwalające co najwyżej na bieg do półmetka. Taki nieudacznik był zmuszony czekać na próbę kolejnego dzieciaka, gdyż liczba atakujących do biegu zawodników nie była limitowana.

Biegło się do półmetka oraz dalej – do mety. Punkty te oznaczone były zwykle dużymi kamieniami, chociaż nieraz używało się tornistrów szkolnych, które wreszcie na coś się przydawały. Zawodnik mógł zostać skuty przejętą piłką, jeśli nie zdążył dobiec do półmetka lub mety. Gdy został trafiony, to cała drużyna z piekła biegła hurmem do nieba. Nie zawsze udawało się tam dobiec, gdyż skuty zawodnik miał prawo do odkucia i schronienia się w półmetku lub mecie, które to miejsca były azylami.

Jeśli drużyna z piekła dobiegła w całości do nieba, to otrzymywała jeden punkt i wiązało się to oczywiście ze zmianą miejsca. We Wrześni nie stosowano rozbudowanej punktacji, obejmującej każdego zawodnika z osobna, co stosowano w palancie sportowym, w którym o wszystkim decydowali sędziowie. Grało się zwykle do dziesięciu, gdyż to liczba okrągła, a ponadto powyżej zaczynała się wyższa matematyka, nie dla wszystkich dostępna.

Najbardziej spektakularnym elementem rozgrywki były kampy, czyli chwytanie piłki w locie i stosowano tutaj różne warianty. W najczęstszym kampa praworęczna oznaczała zmianę miejsc. Jeśli zawodnik z piekła chwycił piłkę lewą ręką, czyli szmają, to dodatkowo drużynie przyznawano 1 punkt. Kampa praworęczna umożliwiała nieraz tylko szybki odrzut piłki do nieba, co automatycznie wstrzymywało wszelki ruch po stronie przeciwnika. Alternatywnym wyjściem było skuwanie zawodnika, ale nieraz wystarczało jedno uderzenie, by cała drużyna wróciła do nieba.

W rynku rozgrywano też coś w rodzaju meczów pokazowych, w których rej wodziła starsza kawalerka. Niebo znajdowało się na chodniku pierzei zachodniej (od Wrześnicy), a metą była stojąca pośrodku rynku pompa. Używano najdłuższych kijów i osiągane odległości były imponujące, sięgające jezdni po drugiej stronie. Rynek wtedy pustoszał, gdyż przechodniom groziło stratowanie przez rozpędzone tabuny źrebaków, które same też były w niebezpieczeństwie, gdyż upadki na kocich łbach nie należały i do rzadkości, i do przyjemności. Przy niebie gromadzili się też kibice, najczęściej dziewczęta. Nie wszystkie pozostawały jednak w tyle. Taka panna J. była pełnoprawną zawodniczką, a przy tym okrywała się sławą jako niezrównana dryblerka w grze na małe bramki.

Początkiem końca klasycznego i naturalnego palanta były próby jego kodyfikacji. W latach 60. gra ta została zaakceptowana przez władze szkolne, podobnie jak piłka nożna, której istnienia w gimnazjum nie przyjmowano w ogóle do wiadomości, gdyż była to rozrywka plebejska, może nawet ordynarna. Wstępem była profanacja sprzętowa, czyli kij palantowy – gładki, wyślizgany i z wyżłobionym uchwytem można było kupić w rynkowym sklepie sportowym. Grywano nawet na szkolnych lekcjach wuefu, ale gra zaczęła powoli zanikać, chociaż nawet dużo młodsi wyczynowcy tego typu twierdzą, że palant był przez nich uprawiany. Być może, ale był to już chyba tylko żałosny relikt.

Brakowało już też odpowiednich terenów, co należy datować na środek dekady. Nie było już Waltra łąki, boiska parkowego czy wojskowego, a rynek został wyasfaltowany. Teraz to już w ogóle nie ma o czym mówić. Skutkiem ubocznym było to, że określenie palant nabrało znaczenia pejoratywnego, czyli stało się wyzwiskiem. A przecież gra ta jest niezafałszowaną wartością kulturową i co więcej – podejmowane są próby jej reaktywacji.

Profesjonalne zespoły palantowe sformowano w kilku miejscowościach i dochodzi do regularnych spotkań i rozgrywek, ale niekłamaną stolicą polskiego palanta jest wieś i gmina Grabów, położona niedaleko Łęczycy. Ma to charakter sportowo-marketingowy, a grabowskie Święto Palanta przypada we wtorek po śmigusie-dyngusie. W ten sposób wielkanocne święta trwają w Grabowie trzy dni i notuje on w tym okresie znaczny napływ gości z całej Polski.

Stańczyk

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu wrzesnia.info.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%