Zamknij

Kto bohaterem, a kto zdrajcą? Solidarność w dokumentach bezpieki

18:05, 31.08.2020 Aktualizacja: 13:56, 01.03.2021
Skomentuj

Droga do wolności była długa i wyboista. Wielu poświęciło kariery i rodziny, aby o nią walczyć. Byli tacy, co zdradzili i do dziś są uważani za szanowanych obywateli. To chichot historii.

Od 6 maja br. w kinach można oglądać zrekonstruowany cyfrowo film „Psy” Władysława Pasikowskiego z 1992 r. To opowieść o sympatycznych ubekach, którzy na wysypisku śmieci palą akta operacyjne. Legendarny przywódca wrocławskiej Solidarności Władysław Frasyniuk nie lubi tego filmu – jego zdaniem, utrwalił w popkulturze mit wrażliwego esbeka. Tymczasem rozdźwięk między fabułą a rzeczywistością lat osiemdziesiątych jest oczywisty. Świadczą o tym słowa wrzesińskich działaczy Solidarności. A także to, czego nie spalono.

PRYWATNE ŚLEDZTWO

Obecny szef wrzesińskiej Solidarności Bogdan Narożny w Instytucie Pamięci Narodowej dowiedział się, że jednym z najgroźniejszych agentów Służby Bezpieczeństwa, który rozpracowywał Solidarność, był tajny współpracownik o kryptonimie „Lewandowski”. Pozyskano go w 1966 r na zasadzie dobrowolności. Przenikał do różnych środowisk w trzech gminach: Września, Miłosław i Nekla. Dzięki jego aktywności w latach 80. SB miała rozpracowaną Solidarność Wiejską, a wcześniej Tonsil. Z dokumentów IPN-u wynika, że bezpieka przez TW Lewandowskiego kontrolowała operacyjnie Bogdana Nowakowskiego z Gierłatowa, Józefa Wleklińskiego z Miłosławia, Kajetana Pyrzyńskiego z Sędziwojewa. Pośrednio również Narożnego, który miał stały kontakt z Solidarnością Wiejską.

– Przymierzałem do tego kryptonimu kilka osób, ale to nazwisko, które mi pan pokazał, jest dla mnie pewnym zaskoczeniem. Niewiele o nim na razie wiem – wyjaśnia Narożny.

[[reklama1]]

O inwigilacji Bogdana Narożnego przez SB można napisać książkę. Skrócimy ją do fragmentu raportu szefa wrzesińskiej bezpieki Lechosława Chudzińskiego z 1983 r.:

Na bieżąco kontrolowaliśmy i kontrolujemy figuranta kwestionariusza ewidencyjnego o kryptonimie Malkontent zatrudnionego przez Stokbet (...). Po zwolnieniu z internowania związał się z podziemiem tzw. byłej Solidarności.

Na solidarnościowca ukierunkowana była sprawa operacyjnego sprawdzenia „Sternik”, a dotyczyła działalności w Komitecie Pomocy Samokoleżeńskiej NSZZ Solidarność. Narożny pojawia się też w innych tzw. SOS-ach, m.in.: „Broszura”, „Komitet”, „Powroty”, „Alternatywa”, także w kwestionariuszach ewidencyjnych (osób rozpracowywanych): „Piłkarz” (Czesław Łabędzki) czy „ZW-5” (Bogdan Nowakowski).

Czesław Łabędzki, szef Solidarności w Tonsilu 1980–1981 Fot. Waldemar Śliwczyński

Jak sam podkreśla, w drugiej połowie lat 80. esbecja w swoich dokumentach odnotowała, że jego aktywność we Wrześni znacznie się zmniejszyła. W 1986 r. został bezprawnie zwolniony ze Stokbetu za tworzenie samorządu pracowniczego. Jako bezrobotny działał w podziemiu, często poza Wrześnią, tworzył samorząd pracowniczy w całej Polsce. Do pracy w Stokbecie wrócił dopiero w 1989 roku.

KORALEWSKI CZYLI MÓZG

3 listopada 1980 zaważył na przyszłości Jana Koralewskiego, wówczas wiceprzewodniczącego tonsilowskiej Solidarności. Kontakt służbowy SB „J.M” – czyli Jan Malik, dyrektor ZWG Tonsil – w rozmowie z funkcjonariuszem Wojciechem Olszewskim tak scharakteryzował działacza:

Wiceprzewodniczący Koralewski: z wykształcenia magister fizyki, stanowi mózg nowych związków zawodowych i filozofuje zamiast konkretnie działać.

„Laurka” w dużym stopniu przyczyniła się do tego, że Koralewskiemu zaczęto się bacznie przyglądać. Figurant potrafił przemówić, a czasem i kłócić się z władzą. Wyróżniał się. Dlatego w styczniu 1981 personalia Koralewskiego znalazły się w spisie osób wyznaczonych do izolacji w ramach akcji „Wiosna”, przemianowanej wkrótce na „Jodła”, czyli wprowadzenia stanu wojennego. Przy jego nazwisku postawiono nawet wielką czerwoną kropę (sic!). Z numerem 2 wytypowano Zbigniewa Musiałkiewicza z Mikromy. Lista ostatecznie została poszerzona o Bogdana Narożnego i Andrzeja Jasińskiego (PGR Bieganowo). Wszyscy 13 grudnia 1981 zostali internowani w zakładzie karnym w Gębarzewie.

Działania Koralewskiego i tonsilowskiej Solidarności były monitorowane przez konfidentów Służby Bezpieczeństwa. W szczególności robili to: TW Urszula, TW Roman i TW Numan. – Te osoby nie były wówczas w Solidarności, a więc byliśmy obserwowani tylko z zewnątrz. Nie było zdrady w naszych szeregach – ocenia Jan Koralewski.

Przemawia Jan Koralewski

Mimo to na początku lat 90., w czasie przekształceń własnościowych w Tonsilu, TW Roman i TW Numan zajmowali intratne stanowiska w firmie z rekomendacji Solidarności. – Wtedy nie miałem tej wiedzy o nich, którą mam teraz. Jedną z osób podejrzewałem o współpracę, ale nie miałem przecież na to dowodów. Byliśmy w okresie przejściowym, na dodatek kadrę odziedziczyliśmy w komplecie po uprzednim ustroju – dodaje.

Koralewski o zbliżającym się internowaniu został ostrzeżony przez Alicję Kostrzewską, ówczesną komendantkę MO we Wrześni. Nie wprost, tylko ustnie – przez jej męża Ryszarda. Działacz zdążył poinformować kolegów z Tonsilu, nie zdążył dotrzeć do Bogdana Narożnego. Tonsilowcowi szybko znudziło się krycie po piwnicach. Wrócił do domu i natychmiast go zatrzymano. Po internowaniu był jeszcze nachodzony przez esbeków. Ustało to dopiero po jego stanowczej reakcji. Działał w podziemiu do 1989 roku.

JAK KNUĆ?

To tytuł artykułu w broszurce „Mały Konspirator”, którą Włodzimierz Mokracki rozprowadzał na terenie Tonsilu. Pan Włodzimierz należał do ścisłego kierownictwa Solidarności w Tonsilu. Był jedną z niewielu osób, która po wprowadzeniu stanu wojennego przeszła do podziemia i kontynuowała niejawną działalność związkową. Z grupą kolegów – Romualdem Bednarkiem, Markiem Kończakiem, Jerzym Zdziabkiem – rozprowadzał bibułę na terenie zakładu, był to przede wszystkim „Obserwator Wielkopolski”.

WŁODZIMIERZ MOKRACKI

Na początku 1984 tajny współpracownik o kryptonimie Piotr, poinformował Służbę Bezpieczeństwa, że Mokracki rozprowadza po Tonsilu nielegalne wydawnictwa. Stało się to pretekstem do wszczęcia operacji o kryptonimie „Broszura”. TW Piotr był bardzo blisko Mokrackiego, tak blisko, że mógł zajrzeć nawet do jego teczki. Mokracki nieświadomie wciągnął go również do akcji kolportażowej. Do rozpracowania figuranta SB pozyskała dodatkowo kolejnego agenta, o pseudonimie Gerard.

Inwigilacja Mokrackiego trwała trzy lata i miała różne formy. Najgorsze były rewizje. – Mojego malucha rozebrali prawie na części. Nawet dywaniki z podłogi zrywali. Niczego nie znaleźli – wspomina. Za drugim razem „suka” nyska zajechała mu drogę, wyskoczyli z niej esbecy ubrani w moro. Znowu przeszukanie. Zachowywali się jak esesmani. W bagażniku znaleźli wędki. – Wędkarz?! – syczał jeden z morowych chłopaków. – Czy mam kartę wędkarską pokazać? – zapytał Mokracki.

Tonsilowiec był zastraszany i szantażowany. Chorąży Jan Chmielewski z SB chciał mu założyć sprawę karną za kolportaż bibuły, a nawet pozyskać jako tajnego współpracownika. Przez kilka miesięcy blokował jego przejście do pracy w Zespole Szkół Zawodowych przy Wojska Polskiego. Zdaniem Mokrackiego, operacja „Broszura” to klęska bezpieki. Ta nigdy nie dowiedziała się, że pod ich nosem działała drukarnia, ulokowana w stodółce Romualda Bednarka. Potem została przeniesiona do wrzesińskiego lekarza Mieczysława Ratajczaka. A konkretnie, Mokracki przewiózł ją w biały dzień swoim niezmordowanym maluszkiem.

DZIECIĘCA DRUKARENKA

Na przełomie sierpnia i września 1982 Orzechowo odwiedził generał Wojciech Jaruzelski. Orzechowianie widzieli go na dworcu PKP, przystanku PKS, zawitał do restauracji Limba i sklepu odzieżowego. Dyktator miał w lewym ręku sierp, w prawym gwiazdę, a nad głową napis: „Na obraz i podobiznę Moskwy”. Takie plakaty wisiały na każdym słupie we wsi. Dokładnie 31 sierpnia, a więc w drugą rocznicę Porozumień Sierpniowych, w gablocie Orzechowskich Zakładów Przemysłu Sklejek pojawiły się ulotki: „Solidarność żyje i zwycięża”. Służba Bezpieczeństwa dostawała apopleksji.

Milicja od razu ustaliła, że w nocy po Orzechowie kręciła się biała syrenka. Dwóch facetów jeździło po wsi i rozklejało plakaty. Wówczas syrenkę miał działacz Solidarności w Sklejkach Kazimierz Jaszczak. Dla Służby Bezpieczeństwa było to jak dwa dodać dwa. Zatrzymano też Marka Maćkowiaka, który był przewodniczącym Solidarności w OZPS. Słowem: sprawcy zostali wytypowani. Przeszukano mieszkanie Maćkowiaka, znaleziono w nim papier samoprzylepny i drukarnię. Wszystko zarekwirowano. – Tyle tylko, że była to dziecięca drukarenka mojej córki i naklejki do zeszytów szkolnych – wspomina solidarnościowiec.

W Sklejkach, po aresztowaniu Maćkowiaka i Jaszczaka, zagotowało się. Załodze nie podobało się zatrzymanie działaczy Solidarności. 31 sierpnia na wydziale płyt stolarskich pracownicy na kilka minut odeszli od maszyn. Linię produkcyjną zatrzymał Roman Smentek, wsparła go Halina Kasprzak. Siłą rzeczy, do strajku przyłączyło się kolejnych 11 osób. Pracownicy za akcję solidarnościową byli represjonowani: Smentka i Kasprzyk przesunięto na gorsze stanowiska pracy, pozostałym obcięto wynagrodzenia o 1500 zł.

ZWYCIĘSTWO

Pakt przy Okrągłym Stole w kwietniu 1989 r. otworzył drogę do przemian politycznych. Rozpoczęły je prawie wolne wybory do Sejmu i Senatu, które odbyły się 4 czerwca. Spontanicznie reaktywowały się komisje zakładowe NSZZ Solidarność we wrzesińskich zakładach. Odbywało się to pod kontrolą operacyjną Służby Bezpieczeństwa. W ramach operacji „Powroty” przez tajnych współpracowników inwigilowano tonsilowców. TW Roman włączył się nawet aktywnie w przywracanie związku w zakładzie. Kontrolowani byli też m.in. energetycy w ramach operacji „Rejon”. Tutaj uaktywnił się agent o kryptonimie „Wanda”.

Dzięki umowie okrągłostołowej strona solidarnościowa mogła powoływać komitety obywatelskie i przygotowywać się do wyborów. Taki też powstał 14 kwietnia we Wrześni. Sekretarzem KO został Jan Koralewski, skarbnikiem Celestyn Bachorz. Bogdan Narożny był odpowiedzialny za kontakty z KO w Poznaniu.

Solidarność miała swój sztab przy parafii farnej, na bazie funkcjonującego tutaj wówczas towarzystwa Powściągliwość i Praca. Komitet zajmował się zbieraniem pieniędzy przed kościołami i w zakładach pracy na rzecz kampanii. Zebrano w sumie 530 tys. zł. Organizowano spotkania z kandydatami na posłów i senatorów w WOK-u i zakładach pracy. Wrzesiński komitet organizował kampanię m.in. kandydatom na senatorów Ryszardowi Ganowiczowi, Januszowi Ziółkowskiemu i posłowi Pawłowi Łączkowskiemu z ramienia Solidarności. Poparł też Józefa Wleklińskiego, który startował z ramienia ZSL, i Tadeusza Dziubę z SD. Wszyscy zdobyli mandaty. Po wyborach komitet się rozwiązał, ale wrócił rok później, na wybory samorządowe, jako OKS.

Rozmowa z byłym oficerem Służby Bezpieczeństwa

„WW”: W jakim stopniu była rozpracowana Solidarność?

– Rozpoznanie było gruntowne. Na tyle wyprzedzające, żeby neutralizować pewne zdarzenia. Ale ten ruch przerastał skalą i zasięgiem aparat, który nie był w stanie powstrzymać historii. Tendencja była określona i istniała świadomość wśród członków kadry, że można to opóźnić, wynegocjować, ale zmiany są nieuniknione. I część kadry zaczęła się przygotowywać do miękkiego lądowania, zwłaszcza po Okrągłym Stole.

Inwigilacja była stopniowana, np. sprawa operacyjnego rozpracowania (SOR) była wszczynana, gdy wroga ustalono.

– Tak. SOR oznaczał wykrycie wrogiej działalności i jej udokumentowanie. Była to najwyższa kategoria sprawy. Z kolei sprawy operacyjnego sprawdzenia – SOS – oznaczały, że nie było pewności wrogiej działalności, tylko jej prawdopodobieństwo. I trzeba było to potwierdzić lub wykluczyć. Kwestionariusz ewidencyjny dotyczył osób będących w zainteresowaniu, np. jakoś związanych z opozycją. Ale sprawy te prowadzone były biernie. Gromadzono również materiał wstępny, który był wstępem do SOS, oraz tzw. takty, czyli pojedyncze fakty mogące stanowić przyczynę rozpracowania.

Bogdan Narożny

Bogdan Narożny to obecny szef struktur Solidarności w powiecie wrzesińskim. Internowany w stanie wojennym, represjonowany w latach 80. Prowadzi badania historyczne związane z inwigilacją wrzesińskiej Solidarności.

„WW”: W jakim stopniu Służba Bezpieczeństwa inwigilowała powstającą wrzesińską Solidarność? Czy były jakieś widoczne oznaki tego, że bezpieka interesuje się nowym związkiem zawodowym?

B.N.: Właściwie od razu zaczęli podejrzewać i inwigilować naszych ludzi – tych, których trzeba było, i tych, których nie trzeba było. Mieli dość dużo informacji, tak przynajmniej wynika z mojej analizy akt zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej. Zachowywali się wobec Solidarności nadzwyczaj grzecznie. Z kolei milicja, jak na tamte warunki, zachowywała się tak, aby nikomu nie zrobić krzywdy. Jak wszędzie wówczas, byli to po prostu ludzie wychowani po katolicku, ale władowani w komunę. Na przykład mówiono wtedy, że major Alicja Kostrzewska, komendantka Milicji Obywatelskiej, gdy przyszła do Wrześni nie kryła się ze swoją religijnością. Na tym przykładzie widać, że komuna w Polsce nie mogła się przyjąć.

Dzisiaj wiadomo już, że bezpieka chciała stworzyć neozwiązek. Odciąć od Solidarności tzw. ekstremistów i przejąć kontrolę nad związkiem, umieszczając w jego kierownictwie tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa.

Taki scenariusz nie był realizowany na poziomie wrzesińskim. Tutaj Solidarność rozpracowywali doświadczeni funkcjonariusze. Wielokrotnie mogli mnie dosyć mocno poturbować, ale do tego nie doszło. A więc czuwała nad nami jakaś siła.

W ramach akcji „Jodła” internowano czterech wrzesińskich działaczy: Jana Koralewskiego, Zbigniewa Musiałkiewicza, Andrzeja Jasińskiego i pana. Kilkunastu wezwano na tzw. rozmowy profilaktyczno-ostrzegawcze, które z reguły kończyły się podpisaniem lojalek. A więc bezpieka określiła w ten sposób, kto jest bardziej, a kto mniej groźny dla systemu komunistycznego?

Wtedy walczyliśmy wszyscy. Tutaj zagrały kwestie charakterologiczne. Koralewski i Musiałkiewicz byli po prostu „głośni”, przez to nie mogli ujść uwadze bezpieki. Czy ja byłem głośny? Nie wiem, trudno mi to ocenić. Byłem i jestem raczej konsekwentny: jak zacząłem wtedy, to do dzisiaj jeszcze nie skończyłem. Po wydarzeniach bydgoskich w marcu 1981 r. major Kostrzewska miała do mnie i Koralewskiego pretensje, że rozwiesiliśmy na mieście plakaty przeciwko milicji. Powiedziała, że nawet pozwoliła na tworzenie wtedy związków na milicji. Odpowiedziałem jej, że prędzej czy później i tak przyśle po mnie swoich ludzi. Zapewniała, że tak się nie stanie. Nie dotrzymała słowa, dlatego do dziś z nią nie rozmawiam.

Z materiałów zgromadzonych w IPN-ie wiadomo, że decyzje o internowaniu zapadały na poziomie Komendy Wojewódzkiej MO w Poznaniu. Zatem pani Kostrzewska nie miała wpływu na to, czy pana zamkną, czy nie.

Nie mam do niej żalu. Ale fakty są takie, że 13 grudnia przyszli po mnie milicjanci w eleganckich mundurach. A więc słowa nie dotrzymała.

Wprowadzenie stanu wojennego było cezurą w historii Solidarności. Represje spowodowały, że wiele osób szybko wyleczyło się z działalności w Solidarności. Działacze masowo podpisywali lojalki. Na pana to zadziałało odwrotnie, stał się pan jeszcze bardziej aktywny.

Zgadza się, wielu podpisywało – i ja też podpisałem. Tylko że to nie była lojalka przygotowana przez ubeka, po prostu napisałem ją po swojemu. A więc napisałem, że wszystko, co robiłem, było zgodne z prawem, nie było to przeciwko Polsce – niepotrzebnie napisałem, że PRL-owi. Napisałem też, że nadal będę działał zgodnie z prawem. Czy to była lojalka? Mówili nawet, że to nie jest to, co chcieli. Odpowiedziałem, że nic więcej nie podpiszę. Kazali mi też zdjąć plakat, który wisiał nad Stokbetem: „Telewizja środkiem masowego ogłupiania”. Nie zdjąłem.

Zatem podpisanie lojalki było czymś normalnym, skoro podpisał ją Zdzisław Rozwalak, przewodniczący Zarządu Regionu Wielkopolska?

Znam tę i podobne sprawy. Nie mam do nikogo żalu, że coś takiego zrobił. To były podchody bezpieki, która chciała szantażować działaczy, wyciągać od nich informacje na wszelkie sposoby. Rozwalak został oszukany i wycofał tę lojalkę.

Co zrobić z tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa – ujawniać i publikować ich dane czy zostawić ich osądowi historii albo Boga?

Bezwzględnie publikować. Obojętnie, czy ta osoba żyje, czy nie, czy zajmuje jakąś funkcję publiczną, czy nie. Pan jest młody i nie może pamiętać tego, co się wtedy działo, jak ci ludzie wtedy szkodzili.

Józef Wlekliński to najbardziej znana postać Solidarności Wiejskiej w powiecie wrzesińskim. W 1989 r. został wybrany posłem do sejmu kontraktowego z listy Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Można go więc uznać za piątą kolumnę Solidarności w satelickim ZSL-u, zależnym od PZPR?

To był mój przyjaciel. Nie pamiętam, czy on mnie poszukał, czy ja jego. Poznaliśmy się bodajże na jakimś zjeździe Solidarności Wiejskiej w Miłosławiu. Mieliśmy do siebie zaufanie. Różne rzeczy robiliśmy. Ojcowie paulini zaproponowali nam, abyśmy wspólnie organizowali różne inicjatywy w Biechowie. W 1989 ludzie z ZSL i SD, którzy działali w Solidarności lub z nią współpracowali, nie byli dopuszczani do Komitetu Obywatelskiego w Poznaniu, ponieważ z zasady byli podejrzani. W rozmowie ze świętej pamięci Ryszardem Ganowiczem powiedziałem, że jak nie przyjmujecie Józia, to ja wychodzę z komitetu. Ostatecznie Józiu został członkiem Komitetu Obywatelskiego, a w drugiej turze został wybrany posłem z listy ZSL-u. Bardzo się z tego ucieszyłem. Pamięć o nim nadal żyje. Na pomniku księdza Jerzego Popiełuszki w Biechowie znajduje się jego zdjęcie, jak wiezie taki wielki głaz, właśnie na ten symboliczny grób księdza Jerzego. Ten pomnik najpierw miał stanąć obok kościoła w Miłosławiu, ale z nieznanych mi powodów tak się nie stało – ówczesny proboszcz miał zastrzeżenia, dlatego przeniesiony został do Biechowa. Była też ciekawa historia z tym głazem. Rozpracowywano wtedy Józia i żeby on nie został oskarżony o kradzież tego wielkiego kamienia, to pan Nowak, księgowy z jednej ze spółdzielni produkcyjnej, załatwił nam rachunek.

W niedzielę zmarł generał Wojciech Jaruzelski. Czy pana zdaniem należy się mu się pogrzeb z honorami na Powązkach?

To był człowiek, który został wychowany w porządnej, katolickiej, szlacheckiej rodzinie. Później, w czasie wojnie, uwikłał się, poszedł w komunę i narobił głupot. Trzy lata trzymał moją sprawę na biurku, nawet – jak ustaliłem – interweniował, ale nic to nie dało. Miałem wtedy wilczy bilet i 20 odmów pracy, bo wszędzie wiedzieli, że jak mnie przyjmą, to założę im samorząd pracowniczy. Jaruzelski był janczarem komunizmu. A na którym cmentarzu chowają janczarów, tego nie wiem.

Teksty ukazały 30 maja 2014 na łamach "Wiadomości Wrzesińskich"

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%