Warsztat Terapii Zajęciowej we Wrześni to miejsce wyjątkowe. Nie tylko dlatego, że na co dzień przebywa tu kilkadziesiąt osób z niepełnosprawnościami, ale dlatego, że panuje tu atmosfera prawdziwego domu. 1 grudnia WTZ świętował 28. rocznicę swojego powstania — kolejny ważny moment, który podkreśla, jak długo placówka wspiera swoich uczestników i jak mocno jest zakorzeniona w lokalnej społeczności. O tym, jak wygląda codzienność WTZ-etu, co daje uczestnikom i dlaczego każda zmiana – nawet remont – niesie ze sobą nadzieję, rozmawiamy z kierowniczką placówki Ewą Mojżeszewicz.
„WW”: Mówi się, że Warsztat Terapii Zajęciowej to drugi dom. Zgadza się pani z tym określeniem?
EWA MOJŻESZEWICZ: – Jak najbardziej tak. Dla wielu naszych uczestników to miejsce, w którym czują się bezpieczni i potrzebni. To nie jest tylko nauka i praca – to budowanie relacji, poczucia wspólnoty. Rano witamy się jak w rodzinie, wspólna kawa w kuchni smakuje lepiej, kiedy siedzimy razem i rozmawiamy o planach na kolejny dzień. Basia, która jest z nami od początku, zawsze powtarza, że tutaj czuje się najlepiej, bo to jest jej drugi dom, w którym o nią dbają, wysłuchają i kochają.
Jak wygląda dzień w WTZ-ecie?
– Zaczynamy od porannych rozmów i zebrania w pracowniach. Jedni idą do stolarstwa, inni do ceramiki, jeszcze inni do kuchni. Każdy wybiera coś, co mu odpowiada. To nie są zajęcia „na siłę”. Mamy 10 różnych pracowni, m.in.: krawiectwo, witraż i szkło, stolarstwo, sztuka użytkowa, ogrodnictwo, rękodzieło artystyczne. W pracowni komputerowej Norbert, który jest podopiecznym od 2008 roku, prowadzi stronę facebookową warsztatu, a pozostali uczestnicy przepisują dokumenty na nasze wewnętrzne potrzeby, robią nadruki na kubki i koszulki, tworzą też magnesy. W pracowni mydła i świec króluje terapeutka Violetta Dobiecka, która również jest osobą z niepełnosprawnością i przez to – jak mówi – ma łatwiejszy kontakt z podopiecznymi.
Uczestnicy tej pracowni opowiadają zawsze, że pani Violetta jest opiekuńcza, ale wymagająca. W kuchni pachnie ciastem, w pracowni sztuki użytkowej widać dłonie umorusane farbą. Kiedy
przychodzą święta, robi się naprawdę magicznie. Przygotowujemy stroiki, bombki, kartki. Te rzeczy trafiają potem na kiermasze i znajdują nowych właścicieli. To ogromna duma dla naszych uczestników.
Co zmieniają takie zajęcia w życiu uczestników?
– Dają im wiarę w siebie. Nie chodzi tylko o to, żeby zrobić ładną rzecz. Chodzi o proces – że potrafię, że mogę się czegoś nauczyć, że moja praca komuś się podoba. To podnosi poczucie własnej wartości. A to potem przekłada się na codzienne życie. Podopieczni odważniej rozmawiają, częściej zgłaszają swoje potrzeby. Kilkunastu z nich znalazło zatrudnienie na otwartym rynku pracy. Nie jest to łatwe, bo pracodawcy nie są jeszcze gotowi na takich pracowników i bardzo ciężko jest im znaleźć pracę. Mają różne ograniczenia, psychiczne i fizyczne. Ale w momencie, gdy trafią na swój kierunek, są świetnymi, oddanymi pracownikami.
A jak podopieczni postrzegają swoje miejsce tutaj?
– Oni są szczerzy do bólu. To chyba największa wartość. Tu nikt niczego nie udaje. Jak ktoś ma zły dzień, mówi o tym. Jak się cieszy, to całym sobą. I my, opiekunowie, często uczymy się od nich właśnie tej autentyczności. Łukasz, który jest tu dopiero od roku, opowiada, że bardzo dobrze się tu czuje, bo dużo ćwiczy, uczy się nowych zdolności naukowych. Śmieje się, że ma strasznie dużo do zapamiętywania, ale cieszy się, że tu jest. Pamiętam, jak jeden z uczestników powiedział: kiedyś: „Tutaj wiem, że jestem kimś”. To zdanie zostało ze mną na długo. Bo my nie dajemy gotowych recept, my pomagamy im odkryć ich własne możliwości. Jeden terapeuta ma pod opieką pięć osób. To pracownik od wszystkiego – musi być i psychologiem, i pedagogiem. Trzeba u nas robić przeróżne rzeczy.
Ostatnio w placówce trwał remont. To duże wyzwanie?
– Ogromne, ale potrzebne. Chodzi nie tylko o estetykę, ale o funkcjonalność i bezpieczeństwo. Gminie Września udało się pozyskać dofinansowanie w wysokości 192 tys. zł z „Programu wyrównywania szans między regionami” w ramach PFRON-u. Wkład własny, czyli środki, które gmina dopłaciła, to 179 553 zł. Została wyremontowana elewacja, dodane elementy ozdobne, wymienione drzwi, ściana przeciwpożarowa, okna oddymiające, bo cały czas musimy dostosowywać budynek do wymagań przeciwpożarowych. Bardzo dużo to kosztuje i jest to rozłożone na lata, żeby w pełni przystosować budynek do obecnych wymogów. Są to bardzo rygorystyczne i kosztowne warunki.
Co dla pani osobiście jest najważniejsze w tej pracy?
– Spotkania z ludźmi. Każdy dzień jest inny. Czasem wystarczy drobny gest – uśmiech, słowo „dziękuję”, wspólny śmiech przy kawie – i wiem, że to ma sens. Nasi podopieczni dają nam bardzo dużo. Uczą cierpliwości, wrażliwości, pokory. A ja zawsze powtarzam, że najpiękniejsze w tej pracy jest to, że możemy razem przeżywać radości, nawet te najmniejsze.
Jak opisałaby pani WTZ w jednym zdaniu?
– To miejsce, gdzie każdy jest ważny. Gdzie odkrywamy, że różnice nie dzielą, tylko wzbogacają. I gdzie zwykła codzienność potrafi stać się świętem. Warsztat Terapii Zajęciowej to przestrzeń, w której codzienność nabiera kolorów – dosłownie i w przenośni. To tu powstają przedmioty, które cieszą oko, ale przede wszystkim to tu rodzi się poczucie wspólnoty, którego tak bardzo wszyscy potrzebujemy.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz