Każdy ma jakiegoś bzika. Bartłomiej i Henryk Rzepeccy z Ksawerowa w gminie Pyzdry kolekcjonują dawne urządzenia gospodarstwa domowego. Najwięcej czasu i pieniędzy przeznaczają jednak na ciągniki. Kupują „złomy” i robią z nich prawdziwe dzieła sztuki.
WW”: Pamiętam nasze ostatnie spotkanie. To było sześć lat temu. Otwieraliście wówczas to miejsce. Mieliście na stanie jeden ciągnik, nawet pamiętam jego nazwę – hanomag. Dziś jest ich więcej.
BARTŁOMIEJ RZEPECKI (40 l.): – Tak, więcej jest ciągników, ale też eksponatów. Dużo więcej.
Skąd pomysł na miejsce, w którym gromadzicie zbiory regionalne?
– To się zaczęło prozaicznie. Kupiłem z żoną posesję w Samarzewie i chciałem zrobić ogród w stylu wiejskim – z jakimś kołem od wozu czy beczką, w której można posadzić kwiaty. Ale tych eksponatów wciąż przybywało, do tego stopnia, że nie mieściły się w jednym pomieszczeniu. Zacząłem jeździć na giełdę staroci w Poznaniu. Wciągnęło mnie to. Jeszcze wtedy nie sądziłem, że przerodzi się to w coś więcej. Zacząłem od starego żelazka, a skończyłem na czterech ciągnikach.
Jaka była historia tego pierwszego? Dlaczego go kupiłeś?
– Na ciągniki zapaliłem się trochę dzięki koledze z Osowa, który posiada dwa zabytkowe zetory. Byliśmy razem na targach Rolnicza Jesień we Wrześni. On właśnie z tymi ciągnikami, a ja z maszynami konnymi. Przy jego stanowisku gromadziły się prawdziwe tłumy, nasze maszyny cieszyły się dużo mniejszym zainteresowaniem. No i rzuciłem do taty, że może też byśmy spróbowali. Nie wiem czemu, ale zawsze podobały mi się niemieckie ciągniki. Tutaj w okolicy nic ciekawego nie było, ale natrafiłem na ogłoszenie na OLX-ie. Gość z bardzo daleka, bo spod Żywca, wystawił hanomaga perfect 300 z 1964 roku. Ryzyko straszne, odległość spora, transport drogi, no ale cena była dość niska. Właściciel był uczciwy, powiedział przez telefon wszystko, co wiedział o tym traktorze. Kupił go pięć lat wcześniej, ale nie znalazł motywacji do remontu. Dlatego go ogłosił. Zastanawiałem się ponad tydzień, ale w końcu wpłaciłem pieniądze. Jak go zobaczyłem na miejscu, trochę się przeraziłem. Był mocno zniszczony, w kiepskim stanie blacharskim, porośnięty mchem. Ale mechanicznie nam się poszczęściło. Właściciel utrzymywał, że uszkodzona jest skrzynia albo sprzęgło. Szczęśliwie dla nas uszkodzone było tylko sprzęgło. Niespełna dziewięć miesięcy później ciągnik już jeździł.
I zachęcony powodzeniem kupiłeś drugi. Dobrze główkuję?
– To też jest ciekawa historia, bo ten pierwszy ciągnik miał bardzo zniszczone tylne błotniki. One są do dostania w Niemczech, ale za duże pieniądze. No i mój znajomy podpowiedział, że niedaleko – w Szymanowicach – jest gość, który ma stare ciągniki i może nam pomóc znaleźć takie błotniki. Pojechałem tam z tatą. Okazało się, że części do hanomaga nie ma, ale ma hellę z 1958 roku. Stała w krzakach, zarośnięta, ledwie ją było widać. Strasznie się na nią zapaliliśmy. Pan powiedział, że jest na sprzedaż, zresztą bardzo uczciwy sprzedawca. Dałem mu zaliczkę, po dwóch tygodniach przyjechałem po ciągnik. Poszczęściło nam się, bo od strony mechanicznej był sprawny. Cztery miesiące i jeździł. Wymieniliśmy tylko uszczelnienia, łożyska, instalację elektryczną i go pomalowaliśmy. To ciągniczek taty. Jest maleńki, wygodny. Przyzwyczaił się do niego. Tylko on nim jeździ.
Jaka jest wartość rynkowa tych ciągników? Czy ona jest w ogóle do oszacowania?
– W Polsce takie ciągniki osiągają bardzo wysokie ceny. Nie lubię mówić o pieniądzach, choć często słyszę pytanie: „Ile to teraz jest warte?”. Nie wiem, co by się musiało stać, żebym taki ciągnik sprzedał. W ogóle nie mam takich myśli. Ja nawet nie jestem w stanie policzyć czasu, jaki spędziłem przy ich naprawie i poszukiwaniu części, o przejechanych kilometrach nie wspominając. To są rzadkie ciągniki, dobrze zrobione, no i zostaną zarejestrowane na pojazdy zabytkowe, co też wpłynie na ich wartość. Po prostu będą mogły normalnie poruszać się po drogach.
Cztery ciągniki już masz. Nie wierzę, że nie kusi cię, by kupić kolejny. Czy wyznaczyłeś sobie granicę, do której zamierzasz się zbliżyć?
– Ja tę granicę wyznaczyłem już sobie przy drugim ciągniku, ale ciągle ją przesuwam (śmiech – przyp. red.). Na razie na tych czterech skończyłem, ale i tak codziennie siedzę w internecie. Coś już mi chodzi po głowie, ale na razie chcę odpocząć, bo ostatnie trzy lata mam wyjęte z życiorysu. Praktycznie każdą wolną chwilę spędzałem w garażu.
Żona podziela tę pasję czy niekoniecznie?
– Niespecjalnie. Bardziej dzieciaki. Staram się je zabierać na przejażdżki czy na zloty, żeby poczuły tę atmosferę, ten klimat.
Ciągniki to jednak nie wszystko. Masz masę różnych przedmiotów i urządzeń. Liczyłeś je kiedyś?
– No nie. Część mam jeszcze w Samarzewie. Właśnie jestem na etapie przygotowywania ekspozycji z narzędziami stolarskimi, bednarskimi i rymarskimi. Trochę się tego nazbierało. Mam kolekcję prawie 120 maszyn konnych, pięć rowerów zabytkowych, dwa silniki stacjonarne do napędu maszyn, no i masę drobiazgów, których cały czas przybywa. To jest jak choroba. Cały czas siedzę w internecie. Nie ma miesiąca, żebym czegoś nie kupił. Ale też jestem coraz bardziej wybredny. Nie chcę dublować eksponatów, które już mam. Chcę, żeby się czymś różniły.
Dobrze myślę, że ojciec przez cały czas wspiera cię w tej pasji?
– Absolutnie, od początku. Ja myślę, że ta moja pasja napędza też jego. On jest na rencie, nie ma zbyt wielu obowiązków. A to jest piękne zajęcie. Myślę, że wiele osób chciałoby spędzać czas tak, jak my spędzamy. Być przy tym wszystkim, widzieć, jak to powstaje. Bez taty wielu rzeczy by nie było. Ja pracuję zawodowo, a on jest tutaj codziennie. Świetnie się uzupełniamy.
Pan to potwierdza, panie Henryku?
HENRYK RZEPECKI (65 l.): – Tak jak syn powiedział. Ja lubię z byle czego zrobić coś. Bo nie sztuką jest kupić nową część za duże pieniądze. Sztuką jest ją wykonać, dorobić niewielkim kosztem. Ja z zawodu jestem ślusarzem-kowalem. Dużo rzeczy robię sam – błotniki, tłumiki, osprzęt.
Pan ma podobno swój ulubiony ciągnik. Który to?
– Hella 12-konna. Bardzo fajna, wygodna. Jak zrobiliśmy pierwszy ciągnik, to się obruszyłem. Mówię: „Syn będzie jeździł, a ja co? Mam chodzić pieszo?”. No i kupiliśmy to maleństwo. Kiedyś kolekcjonowałem znaczki i monety, a teraz wszedłem w – jak by to powiedzieć – cięższy asortyment.
Dla pana to pewnie taka podróż w czasie. Dziś takich ciągników już nie ma.
– Nie tylko dla mnie. Mamy wielu znajomych, którzy nam pomagają. Nigdy nie mówią, że tego czy tamtego nie da się zrobić. Da, tylko trzeba chcieć. Młodzi szybciej się zniechęcają. A człowiek starszej daty podejdzie, obejrzy raz, drugi, trzeci i powie: „Zrobimy!”. Jak walczyliśmy z pompą do ciągnika, to przyjechał gościu z Jarocina. Pół dnia regulował, robił wszystko, żeby tylko odpalił. I to wszystko za „dziękuję”. Aż serce rośnie.
Pan wierzy, że na tych czterech ciągnikach się skończy?
– A gdzie tam! Ja już teraz widzę, że syn nie może wytrzymać. Nie zdziwi mnie, jak za chwilę kupi jakiś traktor. To jest jak choroba – chciałoby się więcej i więcej, i więcej. Tylko miejsce powoli zaczyna nas ograniczać. Ale co tam. Jeszcze jeden na pewno się zmieści.
Rozmawiał Tomasz Szternel
18 0
Może by tak kilka zdjęć wrzucić?
11 0
Bardzo mili ludzie z wielką pasją. Zachęcam do zobaczenia ich wystawy w Ksawerowie.
8 2
Pasja..to..sens..życia..daje...pałera..i..do..przodu
9 0
Po raz pierwszy o pasji Rzepeckich w 2018 roku napisał redaktor Sławek Grobelny. Dziś robicie wielką sensację.