Zaczęło się od rapu pod blokiem. Później była czysta kartka w świetle nocnej lampki. Dalej sześć lat „w trumnie” i ucieczka w nieznane. Dziś jest nowe życie i ponad tysiąc wierszy na koncie.
Piotr Nowak, wrześnianin, rocznik 1984. Wiele osób zna go jako fotografa, dokumentalistę miasta. To jednak tylko połowa jego serca. Drugą stanowi poezja.
Wiersze pisze od blisko 20 lat. Gdyby ułożyć je chronologicznie tworzą historię jego życia.
Zapisuje ja na kartkach i w notatnikach, które tworzą niepowtarzalne archiwum. Mówi, że ma już gotowy materiał na pięć osobnych tomików i jeden przekrojowy zbiór.
„WW”: Pamiętasz, kiedy napisałeś swój pierwszy wiersz?
PIOTR NOWAK: – Zaczęło się od rapu. Byłem chłopakiem z osiedla. Zrzucaliśmy się z kolegami na baterie i stojąc przy trzepaku albo na klatce schodowej bloku na Kościuszki, słuchaliśmy przegrywanych kaset. Naturalną koleją rzeczy było, że samemu też się coś się rymowało, żeby nagrać w piwnicy na „jamniku”. Nie potrafię przypomnieć sobie, kiedy powstał mój pierwszy wiersz ani o czym był. Mogę strzelać, że gdzieś około 1999 r. napisałem tekst bez rymów, który nie nadawał się do zarapowania i przybrał formę poezji. Świadomie zacząłem pisać wiersze około 2001, może 2002 r.
U mnie było tak, że zawsze się ratowałem jakąkolwiek twórczością. Oprócz pisania na przykład rysowałem okładki do przegrywanych kaset. To była moja odskocznia. Ona pozwalała mi wyrwać się ze środowiska, które powoli stawało się coraz większym bagnem. I gdzieś z tymi wierszami poleciało.
Na okładce pierwszego zbioru wierszy, który wydałeś w 2014 roku dla znajomych jest fragment twojego autoportretu. Chłopak pochylony nad kartką, przy lampce. Tak cię widzę. Czy ten chłopak jest nadal w tobie?
– Może przez lata zmieniło się moje widzenie świata, może dojrzalej operuję słowem, ale uczucie podczas pisania jest niezmienne. Kiedy teraz, w wieku 36 lat, przypomnę sobie tego chłopaka, który siedzi przy żółtej lampce, w mieszkaniu na Koszarowej i coś tam sobie zapisuje, to widzę, że on faktycznie cały czas jest we mnie.
A jak piszesz?
– Nigdy nie umiałem pisać wiersza, przy którym bym się męczył, poprawiał, rozmyślał godzinami. U mnie to jest czyste, naturalne, spontaniczne. Poezja się zjawia. Tak jak teraz sobie siedzimy, nagle coś we mnie uderzy – wstaję, biorę kartkę i jest tak, jakby mnie nie było. Tak to się odbywało na początku, tak to się odbywa teraz. Na przykład wczoraj – zobaczyłem światło na ścianie mojego mieszkania, wziąłem to co miałem pod ręką - kawałek biletu i napisałem wiersz. Od razu, za jednym zamachem. On jest już gotowy. Rzadko cokolwiek poprawiam. Może ta moja poezja w oczach krytyków, ludzi którzy się na tym znają nie będzie atrakcyjną formą, ale to nie o to chodzi, żeby ktoś mnie oceniał, docenił, pochwalał. Tu chodzi o to, by obdarzyć życiem, to co zjawia się w głowie.
Nie zastanawiasz się nad tym, „czy ludziom się podoba”?
– Nie. Choć mam odzew np. w mediach społecznościowych. Najpiękniej jest, gdy wiersz kogoś trafia w serducho.
Swoje wiersze publikujesz od lat na Facebooku. Czy to dobre miejsce dla poezji?
– To się zaczęło chyba w 2012 r. Najpierw założyłem sobie blog na jakiejś darmowej stronie, ale nikt tam nie wchodził. Na Facebooku moje wiersze były bardziej dostępne. To był dla mnie trudny czas. Czułem się samotny i osamotniony jednocześnie – bo to nie to samo. Nie miałem się do kogo odezwać. Miałem świadomość, że to jest żenujące: publikuję wiersze na Facebooku, myśląc, że może ktoś zareaguje, napisze. Byłem jednak w tak złym stanie psychicznym, że nawet najbliżsi nie dawali ze mną rady. To była dla mnie jedyna szansa, by jakoś sobie ulżyć, coś zrobić z tymi niekończącymi się myślami. Ważna była dla mnie świadomość, że choć jedna osoba to przeczyta. Tylko tyle mogłem wtedy zrobić.
Na początku publikowałeś jako Marek Napisał. To był taki byt internetowy. Kim właściwie był Marek Napisał?
– Etapy mojego życia, szczególnie w poezji, kreują się na takie fikcyjne byty. To taka autoterapia – tworzenie siebie samego jako fikcyjnej postaci, na którą można wiele rzeczy „zwalić”. Ma to swoje dobre i złe strony. Można się w tej postaci zatracić. Tak było z Markiem Napisał, który był najgorszym tworem w moim życiu. Narodził się w 2012 r. po moim końcu świata. Był ze mną przez 6 lat i w pewnym momencie zaczął przejmować kontrolę nade mną. Straciłem kilku przyjaciół, wiele złych rzeczy się wydarzyło. Trzeba było jakoś z gościem skończyć.
W pewnym momencie Marek Napisał odszedł. Usunąłeś konto z wierszami. To wyglądało, jakbyś go uśmiercił. Co się stało?
– Edward Stachura napisał kiedyś, że trzeba się najeść trujących grzybów i przeżyć. W pewnym momencie powiedziałem sobie, że pierdolę wszystko, biorę plecak i jadę w Polskę się zgubić. Bliscy bali się o mnie, przekonywali, żebym nie jechał – ale czułem, że muszę. Siedziałem w trumnie – jak nazywałem swoje ówczesne mieszkanie na Słowackiego – i widziałem, że tam jest tylko zła energia i muszę coś z nią zrobić. Musiałem rozprawić się z Markiem, czyli samym sobą.
Powiedz coś o swojej podróży.
– To była podróż bezdomnego. Z plecakiem, notesami i małym analogowym aparatem. Odbywała się etapami. Zaczęło się od wyjazdu w sierpniu 2018 r. Później jeszcze były kolejne ucieczki.
Sylwestra 2018 spędziłem w Grochowicach na Dolnym Śląsku, w jakiejś starej chacie, z dwoma braćmi. Lubili popijać, byli biedni, ale mnie przygarnęli. Przedtem zgubiłem się w lesie, był mróz i nie miałem gdzie spać. Kierowca autobusu, którym tam dotarłem, powiedział mi: „Pan wie, że tu już nic nie przyjedzie”. Wyjechałem też na moje urodziny, 22 stycznia. Łaziłem po lasach, chociaż był mróz. I przed tymi urodzinami też coś się zjawiło. Zacząłem pisać. Pisałem całą noc. Zapełniłem cały notatnik i poczułem jakąś radość, euforię. I wtedy widziałem, że pogrzebałem starego „ja”. Wróciłem do Wrześni i nagle wszystko się zmieniło. Znalazłem nowe mieszkanie. W pracy zaczęło się powodzić. Zaczęły znikać złe myśli. Nie czułem już samotności. Powstał NICzłowiek.
To było nowe alter ego, pod którym publikowałeś.
– Potrzebuję ufizyczniać swój stan umysłowy. NICzłowiek to nowe wiersze i przesłanie, że z wszystkiego można wyjść. Chciałem jednak zrobić dodatkowo coś pozytywnego. Wymyśliłem, że będę rozdawał koszulki, przypinki z projektami mojego autorstwa.
Takie happeningi?
– Robiłem konkursy na Facebooku, np. „podaj autora wiersza”. To mi dodawało mocy. Chodziłem naćpany świadomością, że mogę dać komuś szczęście. Jeździłem na hulajnodze, ubierałem się na kolorowo. Przez kilka miesięcy przeżyłem coś, czego nie miałem w dzieciństwie. Wtedy były szare bloki i smutne życie. A jako NICzłowiek śmiałem się, bawiłem i było pęknie. To też musiało się skończyć. Pojawiła się dziewczyna, chociaż uwierz, że w tamtej chwili nie potrzebowałem miłości.
Miłość zazwyczaj pojawia się w takich momentach.
– Nie udało się, ale to już temat na inną opowieść. Przeżyłem to mocno, bałem się, że się cofnę do Marka Napisał. Ale zmiana, która zaszła we mnie dzięki podróżom i filozofii życia, nie pozwoliła wrócić mi do tamtego etapu. I po krótkim czasie pojawiła się kolejna ważna dla mnie osoba. Kobieta, z którą jestem teraz i jestem szczęśliwy.
Masz swoich mistrzów poetyckich?
– Cały czas czuję się chłopakiem z ulicy, z blokowiska, który do wszystkiego dochodzi sam. Wszystko zawdzięczam sobie. Bez studiów i matury zostałem członkiem Związków Artystów Fotografików Polskich i udało mi się coś w kulturze zrobić przez te lata. Moja biblioteczka pełna jest poetów wyklętych. Kocham Bursę, Wojaczka, Stachurę, Grochowiaka. Uwielbiam Różewicza – on ma w sobie świadomość poezji i przemijania. Lubię też Świetlickiego – to taki bandyta literacki, który potrafi zgasić papierosa na płonącym sercu. „Spięty” z Lao Che i Krzysztof Grabowski z Pidżamy Porno to też wspaniali poeci. Są artyści, którymi się zachwycam, ale czy mistrzowie? Nie ma w ogóle mistrzów na świecie. Po prostu są ludzie, którzy robią piękne i ważne rzeczy, którzy myślą jak my i dlatego ich kochamy!
Wielokrotnie publikowałeś zdjęcia swoich rękopisów, notatników. Zawsze piszesz odręcznie?
– Był czas, że pisałem tylko na kartkach albo w notatnikach – niektóre były robione na zamówienie, z wytłoczeniem. Nie chciałem być jednak ortodoksyjny, bo ludzie ortodoksyjni tracą wiele. Zacząłem więc nagrywać, swoje myśli, wiersze na dyktafon, czy zapisywać na tym co mam pod ręką, by nie utracić zrodzonych we mnie słów. Później przepisuję teksty. Kartka jest jednak zawsze czysta. Na niej pisze się dziewiczą krwią. Jak zacząłem spisywać wiersze, to uzbierało się ponad 1400 plików. Postanowiłem, że coś trzeba z tym zrobić.
Wydałeś już dwie publikacje dla znajomych. Czy teraz myślisz o kolejnej, do szerszego grona odbiorców?
– Teraz chciałbym wydać prawdziwą książkę. Moim problemem jest to, że nie potrafię pozyskiwać jakichkolwiek funduszy. To nie jest honor, duma, ale strach. Pomimo że mam już więcej pewności siebie, nie nauczyłem się mówić o pieniądzach i wiem, że na wydanie swojej książki będę musiał uzbierać sam. Mam już wstępne rozpoznanie i skarbonkę na ten cel (śmiech).
A wiersze już wybrałeś?
– Mam wybranych 100 wierszy. Tak naprawdę mam ułożone 5 tomików, które mógłbym wydawać po kolei. Czuję jednak ogromny ciężar minionych lat i chcę to najpierw wbić w jedną książkę. Tam będą wiersze z każdego etapu mojego życia.
Wiele osób kojarzy cię jako fotografa. Co jest dla ciebie ważniejsze – słowo czy obraz?
– Stachura powiedział, że wszystko jest POEZJA. Zawadzki z kolei użył pięknego w odniesieniu do fotografii dokumentalnej pojęcia: „poetyka dokumentu”. Dla mnie fotografia i poezja to jedno. Tu używam ołówka, długopisu, a tu aparatu. Na przykład mój projekt o ogródkach działkowych – mówią, że to dokument, archiwum miasta w klasycznej formie. To jest jedno. Ale podstawowe jest pytanie: po co? Dlaczego zatrzymałeś się przed tym kadrem? Dlaczego takie światło? I to są najważniejsze rzeczy, które mówią o tobie. Fotografując, piszesz poezję światłem i swoją wrażliwością widzenia rysujesz obraz. Nie miałbym problemu, żeby do każdego swojego zdjęcia napisać wiersz. Fotografia i poezja to są dwie połówki serca. Muszą się łączyć w jedno, by żyć!
Mówisz, że najważniejsze brzmi „po co”. A po co piszesz wiersze?
– Miliard odpowiedzi. Pisze się, żeby z siebie wyrzucić emocje – pozytywne, negatywne. Na pewno też z prostej ludzkiej potrzeby, by się dzielić, bo każdy pragnie w życiu miłości, szczęścia i zrozumienia. Wielu ludzi mówi, że trzeba coś po sobie zostawić. Ale ja chcę za życia jeszcze krzyczeć: „Patrz, ja tak widzę, tak czuję. Może tobie tym pomogę? Może mnie poznasz?”. A poza tym to jest dla mnie jak oddychanie. A po co oddycham? Żeby żyć.
Zdjęcie nagłówkowe: Daria Grzegorska
Zdjęcia i wiersze: Piotr Nowak
Zdjęcia Piotra można zobaczyć: TUTAJ.
3 0
Dobry wywiad... Wartosciowa osoba, fajnie że Mu się w udaje ...:)
2 0
Koleś z pasją, coraz mniej takich ludzi niestety...
3 2
Bardzo cenię to, co Piotr robi. Obserwuję go od wielu lat. Cały czas mnie zaskakuje. Cieszę się jego rozwojem, cieszę się, że go znam.
0 0
Pozdro Lizak