14-letni chłopak wraca do domu ze skorpionem na ramieniu. Nie z żywym zwierzęciem, tylko z rysunkiem na swojej skórze, którego nie można zmyć. Tamten dzień wpłynie na to, co będzie robił aż do dziś.
Artur Grześkowiak urodził się we Wrześni i niewątpliwie „od zawsze” był na jej ulicach barwną postacią. Niejedna osoba pamięta chłopaka z bandaną na łysej głowie – jego znakiem rozpoznawczym tamtych szalonych czasów. Jak sam wspomina, dużo się wtedy działo, było ciekawie.
Dziś obok 32-latka również nie można przejść obojętnie, głównie za sprawą tatuaży, które ma nawet na twarzy. Ale nie tylko ciekawy wygląd zewnętrzny jest wart zainteresowania. To przede wszystkim jego wielka, uprawiana od lat pasja.
– Przygoda z tatuażem zaczęła się prawie 18 lat temu. Zobaczyłem na ulicy mężczyznę, który miał wytatuowane dwie ręce. Nie mogłem wyjść z podziwu, zapragnąłem też mieć tatuaż. Miałem dużo starszego od siebie kolegę Fabiana, który tatuował. Często przyglądałem mu się, gdy wykonywał tatuaż. Pewnego dnia postanowiłem, że też kiedyś będę tatuować. W tamtych czasach profesjonalne maszynki były w Polsce niedostępne, więc zrobiłem swoją pierwszą sam, z silniczka od magnetofonu i strun od gitary – mówi Artur.
– Kolega Fabian był też autorem mojego pierwszego tatuażu, zrobił mi go na ramieniu. Był to skorpion. Miałem wtedy 14 lat i dostałem porządny wpierdol od mamy. Wcale mnie to nie zniechęciło i rok później wykonałem swój pierwszy tatuaż, pajęczynę na ramieniu mojego przyjaciela – wspomina Artur.
Dzisiaj, po wielu latach praktyki, miłośnik tatuażu może się pochwalić wieloma pracami, które naprawdę robią wrażenie. Jest artystą, który kocha to, co robi. Pasja zajmuje w jego życiu bardzo ważną pozycję.
– Człowiek musi coś robić, nie wyobrażam sobie wracać z pracy i nic poza tym, pustka. Nie wiem, siedzieć przed telewizorem, nie mieć ciekawego zajęcia. Pewnie gdybym nie kochał tego, co robię, mogłoby być różnie, niekoniecznie dobrze. Tatuaż jest dla mnie sztuką, a wykonywanie daje mi wiele satysfakcji. Będę tatuować tak długo, jak mi pozwoli zdrowie. Mam nadzieję, że będzie to długi i aktywny, pełen spełnień okres.
– Wiem, że przede mną jeszcze długa droga, bo człowiek całe życie się uczy, szlifuje warsztat. Tatuaż to również rysunek, którego też się uczę. W moim przypadku było trochę śmiesznie, bo najpierw nauczyłem się tatuować, a potem rysować. Są osoby, które pięknie rysują, a nie potrafią opanować technicznie maszynki i kontaktu igły ze skórą, więc nie każdy może zostać tatuażystą. Mnie chyba udaje się łączyć te dwie rzeczy – dodaje z uśmiechem.
Tatuaż bywa na całe życie, czasem jest tylko ozdobą, a czasem ważną treścią, symbolem, który upamiętnia. Potrafi być również nałogiem. Artur ma na swoim ciele tatuaże z różnych okresów życia, ale jak sam twierdzi, na dziś powiedział sobie „stop”.
– Najważniejszym tatuażem, który posiadam, jest imię mojej córki Joanny, mam go na przedramieniu. Tatuaż wciąga, wciąga jako ozdoba, ale i jako forma wypowiedzi samego siebie, swoich uczuć czy pamięci, hołdu oddanego komuś na naszej skórze, czyli na nas samych. Teraz nie robię sobie tatuaży, w tej chwili jedynie poprawiam swoje stare, bo można powiedzieć, że praktycznie uczyłem się na sobie – oznajmia.
Tatuaż nadal bywa tematem tabu, nie tylko w naszym mieście, a osoby posiadające liczne tatuaże nadal wzbudzają najróżniejsze emocje wśród ludzi. Często to nadal problem, który przyczynia się do oceny człowieka. A tatuaż to sztuka, która zdobi i opowiada najczęściej o wrażliwych i fajnych osobach.
– Nie interesuje mnie zdanie innych, bo to moje ciało i moje tatuaże. Jeśli komuś się nie podobam, to nie moja sprawa. Najważniejsze, że ja wiem, jakim jestem człowiekiem. W pracy nie mam problemów, bo ludzie, z którymi pracuję, akceptują mnie takiego, jakim jestem. Znają mnie.
Fotografie i tekst: Piotr Nowak
Artykuł ukazał się w „Wiadomościach Wrzesińskich” 5 grudnia 2014 roku.
1 4
WW schodzicie na psy. Reklamujecie nielegalną "lewą" robotę? :D
Śmiechu warte :D