28 grudnia 1918 Franciszek Sadyś brał udział w zajmowaniu pruskich koszar we Wrześni. O swoim ojcu – powstańcu wielkopolskim opowiada jego syn.
Saba wesoło skacze wokół swojego pana. To kilkumiesięczna suczka owczarka środkowoeuropejskiego.
– Pan się nie boi, nie gryzie – mówi nam Marian Sadyś i zaprasza do swojego domu.
Pan Marian jest emerytowanym pracownikiem Swarzędzkiej Fabryki Mebli. Mieszka z żoną Gertrudą w domu jednorodzinnym w Kostrzynie Wielkopolskim. Ma trójkę dzieci. Doczekał się 8 wnuków i 5 prawnuków. W tym roku będzie obchodził 90-rocznicę urodzin.
Obchody 100-rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego były dla niego pretekstem do zebrania informacji o ojcu Franciszku Sadysiu, powstańcu wielkopolskim.
– Wstyd się przyznać, pamiątki po ojcu gdzieś się rozeszły. Mamy dużą rodzinę, ktoś wziął i nie przyznaje się, że ma – mówi nam Marian Sadyś.
Niedawno sporo informacji uzyskał w Wojskowym Biurze Historycznym w Warszawie (biogram na rastrze). Najciekawsze jest jednak to, co pan Marian usłyszał od ojca o jego wojennych przygodach. Słowem postpamięć jest znacznie ciekawsze niż archiwalia.
POWSTANIE WE WRZEŚNI
Franciszek Sadyś służył w armii pruskiej od 1914. Gdy w 1918 wybuchła rewolucja w Niemczech zdezerterował z pruskiego wojska. Przedostał się do Poznania.
– Potem ojciec pojechał do Wrześni i zaciągnął się tutaj do formującego się oddziału powstańczego (Straż Ludowa – przyp. red.) – wspomina Marian Sadyś.
Dzień przed wybuchem powstania we Wrześni 27 grudnia powstańcy zrobili sobie…potańcówkę. O północy przyszedł rozkaz „Jutro powstanie”. Wszyscy mieli przybierać biało-czerwone barwy. Oficerów z koszar wywabiła hrabina Mycielska, która zorganizowała dla nich polowanie.
– Powstańcy najpierw zablokowali magazyn z bronią i wpadli do koszar. Ustawili człowieka z biało-czerwoną opaską na bramie. Zgarnęli wszystkich i zapytali: czy chcą wracać do domu? „Tak” usłyszeli. Sprawdzili ich, czy nie mają broni i puścili trójkami na dworzec. Po chwili przyjechali oficerowie z polowania. Pierwsze co zobaczyli, to człowieka w niemieckim mundurze z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Jeden z oficerów wyjął pistolet i chciał do niego strzelić, ale nie zdążył bo został uderzony kolbą karabinu przez jednego ze strażników. Koszary we Wrześni zostały zdobyte bez strzału – mówi Marian Sadyś.
FRONT BOLSZEWICKI
Dzień później kompania wrzesińska ruszyła na odsiecz powstańcom w Gnieźnie. Pojechali tam wozami drabiniastymi, pędzili na złamanie karku. Na zakręcie jeden z powstańców wypadł z wozu i zginął na miejscu.
– W Gnieźnie stacjonował oddział artylerii i ciężko było ich pokonać. Koszary były otoczone, mieli jeden ckm, który przenosili z pozycji na pozycję, aby sprawić wrażenie, że mają ich co najmniej kilka. W końcu Prusacy odpuścili i wycofali się z Gniezna. Wrześnianie ucieszyli się bardzo ze zwycięstwa. Z tej radości wrócili do Wrześni przez Poznań – śmieje się pan Marian.
Franciszek Sadyś wziął także udział w bitwach pod Zdziechową, Szubinem, Kcynią, Nakłem i Paterkiem. Po powstaniu, w kwietniu 1919 został przeniesiony do 8 pułku strzelców wielkopolskich z którym wyruszył na front bolszewicki. Pułk defilował przed Piłsudskim we Lwowie.
Sadyś został ranny w bitwie pod Wołkowyskiem (dziś Białoruś). Wojna polsko-bolszewicka była krwawa i przejmująca okrutna, na co wskazują opowieści ojca pana Marina.
– Walczyli o jedną wioskę gdzieś na Ukrainie. Ojciec wszedł za jedną chałupę, a tam ruszył na niego z bagnetem potężny Ukrainiec. Wtedy pomogło wyszkolenie z niemieckiej armii, bo ojciec skutecznie odpędzał się od niego, choć był niskiej postury. Uratował go kolega, który natarł na Ukraińca z tyłu i dźgnął go bagnetem od tyłu. Mieli w swoim plutonie kolegę z Łodzi. Chuligan czy bandyta, ale był taki! Wzięli Rusków do niewoli. Powiedział „Ja ich odprowadzę na tyły”. Odprowadził za wioskę i wszystkich rozwalił – opowiada syn powstańca.
Franciszek Sadyś na własne oczy widział jak ks. Ignacy Skorupka podrywa żołnierzy do walki z bolszewikami w bitwie pod Warszawą.
– Ojciec wspominał, że ksiądz wołał do nich „Do celu chłopcy, do celu. Nie na wiatr, bo nie mamy amunicji!” – mówi nam ze łzami w oczach Marian Sadyś.
PO NASZEMU KUCIER
Franciszek Sadyś związki z Wrześnią miał przelotne. Urodził się w Nowojewie, gmina Dominowo, powiat średzki. Gdy wrócił z wojny osiadł w Tarnowie. To wioska koło Kostrzyna Wielkopolskiego. Przyjechał do stryja, który był kowalem. Zapoznał moją matkę – Józefę. W ciągu dwóch tygodni wzięli ślub. Byli bardzo zakochani. Pracował jako stangret u właściciela majątku. – Jak to się po naszemu mówi był kucierem (woźnicą – przyp.red) i zarazem rymarzem, naprawiał m.in. puszorki. Pracował tutaj do 1939 roku – wspomina pan Marian.
W czasie okupacji Franciszek Sadyś był prześladowany przez niemieckich okupantów. Padł ofiara polsko-niemieckich porachunków w Kostrzynie Wlkp.
– Był przesłuchiwany przez dwóch gestapowców i tłumacza. Jego największy błąd był taki, że umiał po niemiecku, ale pozwolił tłumaczowi niewłaściwie tłumaczyć. Siedział od 4 października do końca listopada. Prawie codziennie go bili. Był tak siny jak pana sweter. Od tego czasu zaczął chorować – mówi pan Marian.
Franciszek Sadyś zmarł w wieku 62 lata na Ziemiach Odzyskanych, ponieważ tam przeprowadził się z rodziną po wojnie.
– Żałuję, że prochów ojca nie ściągnąłem na rodziną ziemię. Ale ciągle próbuję kultywować pamięć o nim, bo to był przecież bohater wojenny – kończy opowieść Marian Sadyś.
Franciszek Sadyś (ur. 1895) w Nowojewie, powiat średzki. Ukończył 4 klasową szkołą powszechną. 2 października 1914 wcielony do wojska niemieckiego. W sierpniu 1915 ranny w nogi. 21 grudnia 1918 zdezerterował, wstąpił jako ochotnik do kompanii wrzesińskiej. Brał udział w zdobyciu Wrześni, a następnie w walkach pod Zdziechową, Kcynią, Nakłem i Paterkiem. 1 kwietnia 1919 został wcielony do 8 pułku strzelców wielkopolskich i wyruszył na front bolszewicki. 24 lipca 1920 został ranny pod Wołkowyskiem. Uczestnik bitwy Warszawskiej. 7 listopada 1920 bezterminowo urlopowany.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz