„WW”: Znamy się od lat. Nie mogę tej rozmowy rozpocząć inaczej jak od gratulacji. Dużo ich otrzymałeś?
TOMASZ ROGOZIŃSKI: – Tak, bardzo dużo. Od praktycznie wszystkich moich znajomych, przyjaciół, członków rodziny, po obecnych i byłych studentów. Mnóstwo, mnóstwo, mnóstwo.
Miałeś czas na świętowanie?
– Właśnie, że nie! Cykl pracy akademickiej jest taki, że akurat kończy się semestr, za chwilę rozpocznie się sesja egzaminacyjna. Tak że jeszcze chwilę będę musiał poczekać. Na pewno pojadę w góry na jakiś krótki urlop. Praktycznie każdą wolną chwilę spędzam na górskich szlakach. Na nizinach też, ale dużo rzadziej.
Wydawałoby się, że po ukończeniu technikum pszczelarskiego jesteś skazany na pszczelarstwo. Tymczasem obrałeś inną drogę. To był świadomy wybór czy przypadek?
– Bardzo świadomy wybór. Technikum pszczelarskie tak naprawdę jest szkołą przyrodniczą z kilkoma dodatkowymi elementami. A ja chciałem się rozwijać w kierunku technicznym. Wybór padł na technologię drewna, bo ona jest najbliższa naturze – ze względu na surowiec, który podlega procesom przemysłowym.
Tytuł magistra ci nie wystarczył. Skąd pomysł na kontynuowanie kariery naukowej? Pytam, bo wiem, że tradycji rodzinnych w tym względzie nie miałeś.
– To prawda. W rodzinie nie było jakichś istotnych tradycji naukowych, choć pojedyncze przypadki, o których mało kto wie, się zdarzały. Na przykład brat mojego pradziadka był profesorem Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Z kolei kuzynka mojej mamy była profesorem na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Tak więc nie jestem pierwszy. No i muszę wspomnieć o bracie, który ma stopień doktora nauk technicznych w zakresie inżynierii chemicznej.
Rodzice chyba żadnej presji na was nie wywierali?
– W sposób bezpośredni nie, ale stworzyli wszystkim swoim dzieciom jak najlepsze warunki do edukacji. No i są tego efekty!
Ale – żeby była jasność – pszczół nie porzuciłeś.
– Nie, choć mam coraz mniej czasu na nie. Natomiast pszczelarstwem cały czas się interesuję i sporo o nim wiem. Przeczytałem praktycznie wszystkie książki na ten temat. No i mam jakąś tam, blisko 50-letnią praktykę w pasiece. To jest coś!
Jesteś człowiekiem niezwykle aktywnym – biegasz, grasz w brydża i robisz pewnie jeszcze wiele innych rzeczy, o których nie wiem. Jak w tym wszystkim znajdujesz czas na karierę naukową?
– No tak, muszę swój czas dzielić między te wszystkie zainteresowania. Do tego dochodzi jeszcze rodzina, bo przecież spoczywają na mnie obowiązki związane z wychowaniem dorastających dzieci. Jakoś to wszystko udaje się połączyć. Nie narzucam sobie jakiejś żelaznej dyscypliny. Po prostu robię to, co lubię.
A skąd w ogóle pomysł na tytuł profesora? Jaką miałeś motywację – to kwestia lepszych zarobków, doskonalenia swoich umiejętności, czy po prostu ambicji?
– Wszystko, co mówisz, jest prawdą, bo oczywiście uzyskanie tytułu naukowego profesora spowoduje przeszeregowanie mnie na uniwersytecie na wyższe stanowisko. Względy ambicjonalne raczej nie wchodziły w grę. To była raczej konsekwencja codziennej pracy na uniwersytecie. Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B.
Jak się osiąga taki tytuł? Co trzeba zrobić? Pytam, bo jestem przekonany, że nie wszyscy to wiedzą.
– Wymogi, które musi spełnić kandydat – bo tak się go nazywa – są precyzyjnie opisane w ustawie. W pierwszej kolejności trzeba mieć osiągnięcia i opisać je w stosownym wniosku wraz z załącznikami. Podlegają one ocenie pięciu recenzentów z tytułami profesorskimi. Cały czas mówię w liczbie mnogiej, co znaczy, że jedna praca nie wystarczy. Te osiągnięcia muszą być co najmniej dwa.
Traktujesz ten tytuł jak zwieńczenie kariery naukowej czy wręcz przeciwnie – jak motywację do osiągnięcia czegoś jeszcze więcej?
– Powiem tak: to jest krok, który pozwala wejść w przestrzeń dającą trochę więcej możliwości. I te możliwości zamierzam wykorzystać – może nie dla siebie, ale dla młodych ludzi, którzy będą chcieli pójść tą samą ścieżką co ja. Chciałbym im stworzyć jak najlepsze warunki do rozwoju naukowego.
Masz świadomość, że znalazłeś się w lukratywnym gronie pyzdrzan z tytułem profesorskim, przechodząc tym samym do historii miasta?
– Czy ja wiem. Jeszcze nie mam i nie wiem, czy w ogóle będę miał. Uważam się za zwykłego pyzdrzanina, zawsze taki byłem. Nie zmienia to nic w moim podejściu do miasta ani do ludzi. Zresztą muszę powiedzieć, że wśród tych wielu życzliwych wiadomości i gratulacji były też takie od pyzdrzan, których znam bardzo słabo, być może tylko z widzenia. I to jest bardzo miłe. Pyzdry są moje, bez względu na wszystko. Zawsze będę się do tego miasta przyznawał.
Tomasz Rogoziński
Urodzony 1974 r. we Wrześni. Absolwent Szkoły Podstawowej w Pyzdrach, Technikum Pszczelarskiego w Pszczelej Woli oraz Wydziału Leśnego i Technologii Drewna Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Stopień doktora nauk rolniczych w zakresie drzewnictwa osiągnął w 2006 r. W 2019 r. ten sam wydział nadał mu stopień doktora habilitowanego nauk rolniczych w dyscyplinie nauk leśnych. Najnowszy z tytułów – profesorski – uzyskał postanowieniem prezydenta RP z 14 stycznia br. W działalności naukowej koncentruje się przede wszystkim na problematyce zwalczania zapylenia w przemyśle drzewnym.
0 0
Nie pyzdrzanin a pyzdrol
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu wrzesnia.info.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz