Katarzyna Pakosińska 6 marca odwiedziła Pyzdry i wystąpiła tam z okazji Dnia Kobiet. Spotkanie zorganizowało Centrum Kultury, Sportu i Promocji. Udało się nam porozmawiać z artystką.
„WW”: Kiedy odkryła pani talent do rozśmieszania ludzi?
KATARZYNA PAKOSIŃSKA: – Cały czas go odkrywam. W tym roku zdałam sobie sprawę, że jestem już od 30 lat na scenie. Zaczynałam od teatru, bo wydawało mi się, że mam bardziej predyspozycje do ról dramatycznych. A jak to się wydarzyło w moim życiu, że osoba nieśmiała, która miała problemy, aby się publicznie wypowiedzieć, nagle zaistniała w takiej formie scenicznej? Wydaje mi się, że w formie najtrudniejszej. Trzeba być cały czas na pulsie z publicznością i reagować, jakie ta publiczność w danym momencie, godzinie, dniu, ma emocje. To coś niezwykłego. Pokora artysty jest bardzo potrzebna w tym zawodzie. I takie zadziwienie, jak słyszę śmiech, widzę uśmiech na twarzach. Jest to coś bardzo pięknego. Tak dzisiaj opowiadałam paniom – bo spotkaliśmy się z okazji Dnia Kobiet – że wiele razy miałam kryzysy związane z tym, że powinnam się zająć czymś poważniejszym. Pochodzę z rodziny, gdzie są naukowcy, inżynierowie, raczej umysły ścisłe. I właściwie to nie wiadomo, jak określić mój zawód. Zresztą bardzo często mam problem z wizytówką. Pytają mnie: „Jak, pani Kasiu, podpisać?”. Ostatnio rozpisałam sobie, w ilu zawodach przez tyle lat działałam. Wyszło mi 48 funkcji! Bardzo ciężko określić mnie jedną profesją. Jak opowiadam o książkach, podpisują mnie „pisarka książek dla dzieci”, a jeśli chodzi o estradę, to „artystka kabaretowa” itd.
Jakie były początki pani kariery?
– Zaczynałam w 1992 roku w teatrze Stara Prochownia w Warszawie. Wtedy jeszcze bez studiów aktorskich udało mi się grać z profesjonalnymi aktorami i zaistnieć na profesjonalnej scenie teatralnej. Obok mnie był Andrzej Chyra, Robert Rozmus i Wojciech Siemion. Trzy niezwykłe osobowości. Andrzej szlifował mój aktorski warsztat, Siemion słowo – poetykę, wersyfikację – a Rozmus to właśnie estrada, o której absolutnie nie myślałam. Tak naprawdę wszystko zaczęło się od teatru, do którego ciągnęło mnie od zawsze. Myślałam tylko, że ze swoją nieśmiałością, introwertycznym charakterem, będę opisywała świat, który zawsze mnie ciągnął, a nie że sama w nim będę. Ale wektory się zmieniły, a los był na tyle uprzejmy, że postawił mnie na scenie. Uwielbiam to robić.
Jak podsumowuje pani współpracę z Kabaretem Moralnego Niepokoju? Dlaczego zdecydowała się pani na karierę solową?
– Kabaret powstał na studiach. To był najlepszy moment na świecie, każdy z nas się czegoś uczył. Ja wniosłam do naszej grupy obycie sceniczne, kontakty z profesjonalną sceną. Pierwszy nasz program kabaretowy wyreżyserował Andrzej Chyra. Wszyscy uczyliśmy się w tym jednym momencie. Z grupą byłam ponad 16 lat. To było rewelacyjne doświadczenie. Jednak w pewnym momencie chciałam otwierać inne drzwi. Myślę, że nie udałoby mi się tego zrobić, gdybym nie odłączyła się od grupy. Jak patrzę z perspektywy czasu, gdybym tego nie zrobiła, nie udałoby mi się napisać książek i zrobić wielu fantastycznych rzeczy. I najważniejsze: nie miałabym rodziny. Życie estradowca to życie non stop w podróży. Ja, zanim wyjadę, muszę logistycznie cały dom ustawić, czyli kto ugotuje obiad, zrobi zakupy, kto ogarnie dzieci, kto opiekuje się psem (śmiech).
Jest Pani zakochana w Gruzji. Czym urzeka ten kraj?
– To kraj dla ludzi kochających życie. Takich ze starą duszą. W Gruzji zakochałam się w 1987 roku. Tańczyłam w zespole folklorystycznym, wtedy na czasie były wyjazdy – wymiany artystyczne. Ja wtedy o Gruzji nic nie wiedziałam, choć znałam piosenkę Filipinek „Batumi” i kochałam się w Grzesiu Saakaszwilim z filmu „Czterej pancerni i pies” (tak, właśnie w Grzesiu, a nie w Janku Kosie). Pojechaliśmy tam uczyć Gruzinów tańców łowickich, a oni mieli nas nauczyć swoich. I tak się stało, że zauważyli mnie, nieśmiałą dziewczynę z trzeciego rzędu. Może przez kolor włosów? Błyszczące oczy? Postanowili, że nauczą mnie tańca, który przeznaczony jest tylko dla Gruzinów. To ich sekret, do którego cudzoziemcy nie są dopuszczani. Gruzja… Nikt tam nie zapytał mnie, dlaczego się śmieję – a w Polsce często zadawano mi to pytanie. Miłość do Gruzji zaczęła się od tańca, spotkań z ludźmi, kulturą i architekturą. Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło. Wyszłam za mąż za wspaniałego mężczyznę, który urodził się w Tbilisi. Gruzja stała się moim drugim domem.
Jak wygląda sytuacja w Gruzji w obliczu dzisiejszej wojny w Ukrainie?
– W 2008 roku przeżywałam z Gruzinami wojnę. Na szczęście trwało to tylko i aż pięć dni i udało się to piekło zatrzymać. Wtedy, w sierpniu, nagrywałam film dokumentalny zatytułowany „Tańczący z Gruzją”. Wojna nas zaskoczyła. Latające samoloty, bombardujące lotniska, ale nie tylko. W nocy od podmuchu bomb wylatywały w domach szyby. Pierwszy raz naprawdę się bałam... Pamiętam, kiedy jechaliśmy samochodem, a nad nami przeleciał myśliwiec rosyjski. Byliśmy na otwartej przestrzeni i widzieliśmy, jak on zawraca nad nami. Mogliśmy wtedy wszystkiego się spodziewać. Na szczęście nic się nie stało. Bardzo interesuję się historią i widzę, że taktyka tej armii nic się nie zmieniła. Do tej pory 30 kilometrów od Tbilisi jest widoczna granica, gdzie armia rosyjska się zatrzymała. Jak szarańcza, która szła i miała jeden cel – zniszczyć. O tym, co się teraz dzieje w Ukrainie, ciężko mi mówić bez emocji. Mamy swoich przyjaciół w Kijowie, z którymi jesteśmy w ciągłym kontakcie. Jesteśmy w strasznym czasie. Nikt z nas nie podejrzewał, mając wiedzę o pierwszej i drugiej wojnie światowej, że znów znajdziemy się w takiej sytuacji.
Czy jest czas na śmiech, gdy w Ukrainie giną ludzie?
– Krąży mi po głowie taka myśl: jaki teraz jest sens mojej pracy? Nie jest nam wszystkim do śmiechu. Rozmawiałam ze starszymi kolegami i mówili, że nie możemy się poddawać. Nawet w czasach armii generała Andersa z żołnierzami jeździł teatr i dawał im chwile wytchnienia, uśmiechu. Trzeba żyć. Nie wolno dać się wessać machinie nie dobrej energii. Dlatego musimy mieć przeciwwagę. Wchodząc na scenę, czuję, że mam jakąś misję do wykonania. Dobro zwycięży – chcemy, aby było to jak najszybciej, bo zbyt dużo osób traci życie. Między naszymi narodami nie ma już granicy. Polacy, jak trzeba pomóc i działać, łapią się za ręce. Wspólnie możemy góry przenosić!
Rozmawiał
Sławomir Grobelny
4 0
Piękna i mądra kobieta. I ma talent.