Zamknij

Nauczyciele mówią: źle się dzieje w dzisiejszej szkole

13:29, 27.12.2018
Skomentuj

Kto dziś rządzi w szkole: uczeń czy rodzic? Bo nauczyciel na pewno nie. Oddajemy głos kilku belfrom, a wszystkie opowiedziane przez nich historie są niestety prawdziwe.

Gimnazjum w powiecie wrzesińskim. Zabawa walentynkowa. – Nie wejdziesz do szkoły, bo jesteś nietrzeźwy – mówi nauczycielka do ucznia. – Co?! Ty mi, kurwo, zabronisz? Kucaj i obciągaj! – odpowiada uczeń. Przerażona kobieta woła nauczyciela. Ten słyszy od ucznia mniej więcej to samo: – Ty też chcesz mi opierdolić pałę?

Przyjeżdża straż miejska, potem policja. Na tych ostatnich młodzian reaguje nieco inaczej:

– O, pieski przyjechały. Kucajcie, cioty, i zróbcie mi dobrze!

Gimnazjalista przez telefon kontaktuje się z matką. Kobieta pracuje w szkole. Udziela synowi instrukcji: ma przeciągać sprawę jak najdłużej, bo ona przyjedzie. Kiedy po trzech godzinach przyjeżdża, od razu wsiada na mundurowych:

– Co od niego chcecie? Pijany? A alkotestem zbadaliście?

– Nie, czekaliśmy na rodzica, bo to młodociany.

– To zbadajcie.

Wynik: 0,00. Dwa piwa, które przyjął, zdążyły już wyparować. Efekt? Badania psychologiczno-pedagogiczne. Orzeczenie: fobia szkolna i społeczna. Zalecenie: nauczanie indywidualne w domu. Teraz to nauczyciele jeżdżą do niego. Także ci, których obraził.

JACY SĄ DZISIAJ RODZICE

Porozmawiałem z kilkoma nauczycielami, aby dowiedzieć się, jak wygląda ich praca.

Nauczycielka nr 1, z ponad 30-letnim stażem: – Miałam w klasie taką matkę, która była na każdej lekcji na basenie. Nie wchodziła do środka, tylko zaglądała ukradkiem z zewnątrz. Po każdej lekcji – powtarzam: po każdej – pisała skargi na nauczycieli: do dyrekcji szkoły, do gminy albo do kuratorium. Rozpatrywanie każdej zajmowało sporo czasu, a ja miałam nieprzyjemności. Koleżanki żaliły mi się na przykład, że rezolutne dziewczynki z podstawówki pytają je często: A dlaczego cały tydzień chodzi pani w tej samej sukience? A dlaczego ma pani takie same buty, jak inna nauczycielka? A czemu one są takie tanie?

Nauczycielka nr 2, z 20-letnim stażem: – Niemal codziennie spotykam się z groźbami pozbawienia życia, pobicia, z wykrzykiwaniem na ulicy pod moim adresem, z wyzwiskami na lekcji, np. od kurwy. Bywam opluwana. Uczniowie wychodzą z lekcji, trzaskając drzwiami, prawie wszyscy mają komórki na lekcji („Muszę mieć, bo jestem chora, w razie potrzeby muszę mieć kontakt z lekarzem” – mówi uczennica, ale w tym czasie gra albo ogląda ciuchy w sklepie internetowym). O nieuczeniu się i braku kultury osobistej nie wspomnę, „dzień dobry” mówi jeden na dziesięciu.

Nauczyciel nr 3, z 25-letnim stażem: – Najczęściej słyszę od mam: skoro tak mówił, musiał mieć powód. Skoro tak zrobił, coś go musiało sprowokować, być może pan. Skoro tak na pana powiedział, tak musiało być, dziecko przecież nie kłamie. Albo: ja pozwalam mu palić – kiedy nauczyciel zwróci uwagę, że syn czy córka pali w szkole. Ponadto nagminne jest straszenie policją, prokuraturą, sądem, znajomościami, wyrzuceniem z pracy, kiedyś jeszcze straszono Krystyną Poślednią (byłą zastępcą burmistrza Wrześni – przyp. red.), władzami, mężem na stanowisku, pisaniną do kuratorium, pobiciem z wywiezieniem do lasu (sic!), telewizją, prasą. Częste jest też mówienie wprost, co rodzic sądzi na temat danego nauczyciela, formułowanie pomówień, rozsiewanie plotek, hejt internetowy przy okazji artykułów z okazji Święta Edukacji Narodowej. Rodzice wpływają na dyrekcje szkół, które nakładają na nauczycieli nagany. Wymuszają na dyrekcjach zmiany nauczycieli i wychowawców (np. tych bardziej wymagających). W jednej ze szkół odbyło się szkolenie dla nauczycieli: jak obchodzić się z uczniem, sprawcą pobicia – bo mama wywalczyła takie zalecenie u wielkopolskiego kuratora, szkoła musiała wcielić je w życie. Wymagania w stosunku do szkoły: abyśmy pracowali dłużej, w dni wolne i aby dzieci nie nosiły podręczników (szafki), żeby nie odrabiały zadań domowych i – uwaga – żeby w szkole była winda. Rodzice żądają podwyższenia ocen u dyrektorów – niekiedy dyrektor wzywa nauczyciela i przeprowadza z nim rozmowę „pod kątem zaspokojenia roszczeń rodzicielskich”. Masowe jest dziś załatwianie zwolnień z wychowania fizycznego. Znam przypadek, kiedy jeden taki „zwolniony” chodził do szkółki piłkarskiej.

Nauczyciel nr 4, z 15-letnim stażem: – Jeden z uczniów na przerwie nazwał drugiego „bigosem”, bo ten miał rude włosy. Opowiedział o tym w domu, więc już nazajutrz rano wzburzona matka pojawiła się u dyrektora i zrobiła mu awanturę. Złożyła też skargę na policji.

Nauczyciel nr 5, od niedawna na emeryturze: – Wezwałem kiedyś do szkoły rodzica, bo uczeń notorycznie przychodził nieprzygotowany do lekcji, odmawiał uczestnictwa w zajęciach, mówił głośno, że ma wszystko w dupie. Przyszedł ogromny tatuś, stanął nade mną i mówi: „O co ci kurwa chodzi, co się przypierdalasz do mojego chłopaka?”.

EGZAMINY

Nauczyciel nr 6, z 20-letnim stażem: – Egzaminów nie można nie zdać, zarówno tych w odchodzącym gimnazjum, jak i tych w podstawówce. Każdy uczeń, który chce zdobyć świadectwo ukończenia szkoły, musi do nich podejść. Ci, którym zależy na dostaniu się do szkół średnich, jeszcze jakoś się starają. Uczą się, przygotowują, niektórzy nawet uczęszczają na korepetycje. Jednak coraz więcej uczniów, skuszonych pracą na taśmie w Volkswagenie, za 4 tysiące netto, lub marzących o karierze kasjera w Kauflandzie – też za cztery tysiaki, ale brutto – ma na tę naukę „wyjebane” (5. miejsce w rankingu na najpopularniejsze młodzieżowe słowo w roku 2016). I tak się przecież do zawodówki dostaną. Może z sympatii do nauczyciela – albo z litości – „wezmą i napiszą” rozprawkę, w której spróbują odpowiedzieć na pytanie: „Czy świat bez ogrodów byłby uboższy?” (taki temat naprawdę pojawił się na jednym z egzaminów gimnazjalnych). A może i nie napiszą, i po prostu sobie z egzaminu wyjdą. Nauczyciele boją się takich uczniów jak ognia, bo oczywiście to na nich – nauczycieli – spadnie odpowiedzialność za wynik niższy niż średnia krajowa lub co gorsza, niższy niż w konkurencyjnej szkole dwie ulice dalej. Wszak liczy się prestiż (3. miejsce we wspomnianym plebiscycie w roku 2018). W efekcie w szkołach zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Oto bowiem na ocenach i wynikach egzaminów końcowych coraz mniej zależy uczniom, a coraz bardziej... nauczycielom! Nauczyciele nie chcą po prostu wysłuchiwać połajanek ze strony dyrektorów, nie chcą czytać słynnych corocznych rankingów w lokalnej prasie, z których wynika, że ich szkoła uzyskała wynik o całe 2 koma 67 procenta gorszy niż średnia powiatowa i w związku z tym są do dupy (słowo zawsze popularne).

WYCIECZKI SZKOLNE

Nauczyciel nr 6: – Są biura prawne, które specjalizują się w uzyskiwaniu odszkodowań za wypadki w szkole i na wycieczkach. Jestem gotów zrozumieć rodziców, ale sumy zasądzanych odszkodowań są horrendalne. Zmieniło się prawo – można dochodzić dużych odszkodowań, ale ochrona prawna nauczycieli jest taka sama, jak 50 lat temu. Wtedy też zapewne zdarzały się wypadki, ale nauczyciele nie ponosili tak dużej odpowiedzialności finansowej. Owszem – najczęściej płaci gmina, ale wątpię, aby „winni” nauczyciele długo popracowali w tych szkołach. Czy belfer jest w stanie sprawdzić, czy flisak, kierowca, ratownik na basenie, opiekun zwierząt, kustosz, operator karuzeli jest trzeźwy, a sprzęt sprawny? Wygląda na to, że gdyby doszło do zerwania kolejki na Kasprowy Wierch i gdyby w wyniku tego ucierpieli uczestnicy wycieczki szkolnej, to prawnicy zrobią wszystko, aby uwalić belfra. I jeśli nie sprawdziłby on trzeźwości operatora kolejki, nośności wagonika, przekroju poprzecznego lin, stanu hamulców zabezpieczających, prognozy pogody... Przecież to jest paranoja! Na szkoleniach BHP-owiec opowiadał o rodzicach, którzy potrafią „wycisnąć” ze złamanej ręki dziecka nawet kilkanaście tysięcy złotych. Jednak w takiej sytuacji ZAWSZE musi być winny nauczyciel. Podobnie jest ze sprzętem – w szkole i na wycieczkach: jeśli uczeń coś zepsuje (np. telewizor albo komputer), to dzisiaj za to już nie odpowiada rodzic, a tym bardziej uczeń. Straty są pokrywane z OC szkoły lub nauczyciela. Ale żeby to nastąpiło, to ktoś musi być winny. Kto? No nauczyciel. Prawo znowu „zapomniało” o belfrach. Jeżdżąc na wycieczki, często łamiemy też prawo pracy – bo pracujemy 24 godziny na dobę, a powinniśmy nie dłużej niż po osiem godzin, co przy trzech opiekunach na 40 uczniów na wycieczce trzydniowej jest niewykonalne. Dlaczego więc jeździmy i ryzykujemy? Bo widzimy dzieci w innych sytuacjach wychowawczych, bo uczeń słaby na lekcjach w szkole, na wycieczce wychodzi z roli klasowego głupka i wreszcie ma swoje pięć minut. Fajnie też jest oglądać roześmiane gęby uczniów. Oczywiście, że nikt nam za to nie płaci, często sami składamy się na to, aby dziecko biedne mogło pojechać z kumplami nad morze albo szukamy sponsorów. Jesteśmy gotowi zaryzykować i liczyć na szczęście, że nic się nie stanie. Nie przeszkadza nam też zbytnio bezustanna inwigilacja ze strony rodziców, którzy potrafią dzwonić do nas co godzinę, do swoich pociech co piętnaście minut, itp. Radzimy sobie także z przepisami, które zabraniają nam podawać dziecku jakichkolwiek lekarstw. Ale rzeczywiście coraz mniej nam się chce.

PAPIERY, PAPIERY

Nauczyciel nr 6: – W dobie e-dzienników wydawać by się mogło, że papierów w szkole nie powinno już być. Nic bardziej mylnego. Do kuriozalnych sytuacji dochodziło na pierwszej wywiadówce w tym roku szkolnym. Rodzice musieli podpisać kilkanaście zgód (RODO), oświadczeń (o zapoznaniu się z przepisami, z Przedmiotowymi Systemami Oceniania – PSO), itp. Na mojej wywiadówce trwało to ponad godzinę! Warto może wyjaśnić, czym są PSO. Dzisiaj nauczyciel nie ocenia ucznia ot, tak. Ma na to stosowne przepisy. Po części sam je musi ułożyć, po części korzysta ze wskazówek kuratoriów i Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (CKE). No i teraz KAŻDY uczeń i WSZYSCY rodzice muszą te PSO przeczytać i podpisać – czyli w mojej szkole jakieś 450 uczniów + 450 rodziców. I to należy pomnożyć przez kilkanaście przedmiotów. Różne szkoły różnie sobie z tym radzą, jednak WSZYSCY rodzice i wszyscy uczniowie MUSZĄ potwierdzić swoim podpisem, że znają treść PSO. Oczywiście PSO są na stronach internetowych, oczywiście każdy rodzic ma tam wgląd, ma także wgląd w oceny dziecka... Ale to nic – papier MUSI być, bo? Bo KONTROLA z kuratorium. Bo każdy rodzic, w każdej chwili może podważyć każdą wystawioną przez nauczyciela ocenę. Jeśli nauczyciel się uprze, to rodzic pisze do kuratorium, przyjeżdża kontrola i... rację ma przeważnie rodzic. A gdyby się okazało, że NIE MA (o zgrozo!) podpisu ucznia albo rodzica (że zapoznali się z PSO), to KONIEC!

Kolejną historią są papiery dla dzieci z opiniami i orzeczeniami (to nie to samo, ale nie będę teraz tego tłumaczył). Ja mam w klasie jedno dziecko z orzeczeniem i 10 z opiniami. Każdy taki uczeń jest badany przez poradnię pedagogiczno-psychologiczną i dostaje zalecenia, które KAŻDY nauczyciel musi realizować na swoich lekcjach. Takie zalecenia mają od 4 do 10 stron. KAŻDY nauczyciel musi podpisać się pod taką opinią lub orzeczeniem. Oczywiście najpierw musi to przeczytać. A tak przy okazji: niech no tylko jakiś nauczyciel spróbuje dać uczniowi z opinią jedynkę! Rodzic najpierw idzie do przedmiotowca, potem do wychowawcy, dyrekcji i do KURATORIUM. Oczywiście przyjeżdża kontrola i wiadomo, co dalej.

Kolejne papiery związane są z tzw. bieżącą działalnością szkoły: protokoły z posiedzeń rad pedagogicznych (dwie w miesiącu), wywiadówek (dwie w semestrze), ewaluacji szkoły (nawet niech pan nie pyta, co to jest), projektów, no i egzaminów (próbnych oraz prawdziwych) – ale o tym może kiedyś indziej. Nie ma dnia, w którym bym czegoś nie podpisywał. Robimy już sobie dowcipy: podkładamy sobie kartki z jakimiś bzdurami i prosimy o podpis... I podpisujemy! Nieważne, co. Każda impreza – święto teatru, wycieczka, konkurs, akademia, wyjście do kina lub do lasu – wymaga skompletowania kolejnego pliku niezbędnej dokumentacji. Zabezpieczamy się przed wszystkim i przed wszystkimi – przed uczniami, przed rodzicami, kuratorium, ratuszem. To jest obłęd. Kto na tym cierpi? Uczniowie. Mamy coraz mniej czasu na prawdziwą pracę wychowawczą.

SKĄD TO SIĘ BIERZE 
I DO CZEGO PROWADZI

Nauczyciel nr 6: – Coraz większym problemem w polskiej szkole są niepełne rodziny. Małe dzieci wzrastają w domach, w których ojciec albo haruje w rzeźni w Irlandii, albo poszedł w długą. W mojej klasie na 23 uczniów mam ośmioro takich dzieciaków. W większości zazębia się to z dysfunkcjami, chociaż nie zawsze. Takie dzieciaki mają w sobie złość i żal. Żal mi ich. Nie zawsze czuję się kompetentny, żeby im pomóc. A muszę. Owszem, mamy pedagożkę i psycholożkę, ale tak naprawdę to coraz częściej potrzebny jest psychiatra. Z jednej strony masz dzieci totalnie zaniedbane i olewane przez konkubentów i ojczymów, a z drugiej – przewrażliwione mamuśki, które na przerwach biegają za nauczycielami i wymuszają podwyższenie oceny, „bo jak nie, to...!”. Dzieciaki funkcjonują w kilku światach: dom, szkoła, kumple, internet.

Nauczyciel nr 4: – Do niedawna chętnie przychodziłem do pracy, ale teraz powoli mam już dość. Zastanawiam się, czy nie odejść. Ale dokąd? Długo uczyłem się, żeby zostać nauczycielem, myślę, że jestem dobry w tym, co robię i nie chcę znowu uczyć się czegoś nowego.

Nauczyciel nr 3: – Coraz większe wśród młodych osób spożycie alkoholu (poziom z lat 70.), dragi, dopalacze, rozwody, samobójstwa (rosnąca liczba z roku na rok), generalnie nieradzenie sobie w życiu, ciąże już w VII i VIII klasie, otyłość, agresja pod wpływem nadmiernego spożycia cukru. TAKIE RZECZYPOSPOLITE, JAKIE ICH MŁODZIEŻY CHOWANIE.

Nauczyciel nr 6: – Jeśli nie nastąpi totalna reforma oświaty (nie jakieś tam kolejne pierdoły, które tylko generują nowe procedury, papiery i inne bzdury), to polegniemy jako naród i społeczeństwo, i do końca świata będziemy tylko zaiwaniać w Volkswagenie, ewentualnie pakować kurczaki w Irlandii. A szkoda, bo praca z dziećmi i młodzieżą bywa bardzo satysfakcjonująca – mimo wszystko. Naprawdę fajnie jest zobaczyć szczerą radość na twarzach tych małych rojbrów, gdy czymś ich zainteresujesz, zaimponujesz, pokażesz i nauczysz. Dlatego większość belfrów idzie do tej budy i znosi te wszystkie idiotyzmy ze strony kuratoriów, burmistrzów, dyrektorów, rodziców...

– Czy zostanę w szkole? Nie wiem. Średnia wieku w mojej szkole (36 nauczycieli) to 48 lat. Na razie władze udają, że wszystko jest OK. A jest cholernie daleko od OK. 

Od autora: Na końcu artykułu powinno być jakieś podsumowanie autora. Po namyśle zrezygnowałem z tego. Niech każdy Czytelnik sam wyciągnie wnioski.

Artykuł ukaże się w „Wiadomościach Wrzesińskich” jutro, czyli 28 grudnia 2018. 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%