– Nigdy mu nie wybaczę. Nie spowodowania wypadku, bo te przecież się zdarzają, tylko okoliczności, w jakich do niego doszło. I że przez jego głupotę ojciec umierał w wielkich cierpieniach – mówi Alicja Głowacka, córka Jana Antczaka, znanego wrzesińskiego kominiarza. Przynosił szczęście innym, tylko jemu jakby go zabrakło. Zmarł w wyniku brawury młodego kierowcy.
Do wypadku doszło 27 maja 2015 r., około godz. 11.30, na placu między Zespołem Szkół Zawodowych nr 2 a Światem Wodnym Cenos. Kierujący oplem astrą doprowadził do zderzenia bocznego z prawidłowo jadącym rowerzystą.
Policja spisała dane kierowcy. 19-letni wrześnianin był trzeźwy. Prawo jazdy miał od dziewięciu miesięcy.
ROZPOZNAŁA KOSZULĘ
Gdy zadzwonił telefon, Alicja Głowacka przebywała w zakładzie kominiarskim przy ul. Fabrycznej. Mogła być godz. 13.30. Policjant w stopniu podinspektora lub inspektora (już nie pamięta) poinformował ją o wypadku, w którym ucierpiał starszy mężczyzna. Nie miał przy sobie dokumentów, ale ktoś go rozpoznał. Twierdził, że to kominiarz.
Kobieta rzuciła wszystko i pobiegła do szpitala. Na izbie przyjęć usłyszała, że pacjent trafił do szpitala w Koninie. Zostały tylko jego rzeczy, m.in. koszula. Rozpoznała ją. Był w niej rano w biurze. Przejrzał leżącą na stoliku dokumentację, po czym wsiadł na rower i odjechał.
DIAGNOZA JAK WYROK
O wypadku pani Alicja poinformowała braci. Razem pojechali do Konina. Mieli problem z rozpoznaniem ojca. Był mocno spuchnięty, zabandażowany i podłączony do respiratora. Od lekarzy usłyszeli, że ma złamany kręgosłup, stłuczone prawe płuco i uraz głowy.
Operacja się udała, ale wystąpiły powikłania. 80-latek tylko na chwilę odzyskał przytomność. Nie reagował na pytania. Uderzył nogą w łóżko, jakby ze złości, że nie może wstać. Po policzkach ciekły mu łzy.
Pacjent przebywał na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej. Na ręce i nogi weszła opuchlizna. Lekarze nie mieli wątpliwości, że to jego ostatnie dni.
– Każde wejście na salę było dla mnie traumatycznym przeżyciem. Nie wiedziałam, czy zastanę jeszcze ojca – wspomina Alicja Głowacka.
Jej ojciec zmarł 9 czerwca, równo miesiąc po 80. urodzinach.
Bezpośrednią przyczyną śmierci Jana Antczaka była niewydolność krążeniowo-oddechowa, do powstania której doszło na tle obrażeń wielonarządowych doznanych w wyniku wypadku komunikacyjnego z 27 maja 2015 – napisze później biegła z dziedziny medycyny sądowej.
DOWÓD: NAGRANIE
Wypadek zarejestrowała kamera zamontowana na pływalni. Na nagraniu widać, jak opel astra kombi wjeżdża z dużą prędkością na plac przy szkole i robi tzw. drifta. Efektownemu poślizgowi towarzyszy pisk opon i tumany kurzu.
Po krótkiej chwili auto rusza do przodu w taki sposób, że przednie koła buksują. Po przejechaniu krótkiego odcinka gwałtownie hamuje. Kierowca najprawdopodobniej wrzuca wsteczny bieg, zaciąga ręczny hamulec, wciska gaz do dechy i skręca kierownicę w prawą stronę. Następuje obrót o 180 stopni.
Właśnie podczas wykonywania tego manewru dochodzi do potrącenia rowerzysty. Samochód uderza w niego tak mocno, że ten upada kilka metrów dalej.
– Myślałem, że oderwało się koło w samochodzie. Podszedłem bliżej. Zobaczyłem mężczyznę leżącego na ziemi. Miał rower między nogami. Siniał. Wysunął mu się język, zaczął ciężko oddychać – relacjonował zajście przypadkowy świadek. Jako że nie czuł oddechu ani tętna, przystąpił do reanimacji. Pomagał mu nauczyciel. W efekcie poszkodowany odzyskał oddech i został przekazany załodze pogotowia ratunkowego.
Kierowca opla też się udzielał. Przytrzymywał głowę poszkodowanego. Był przerażony.
CHCIAŁ ZAIMPONOWAĆ
Dramat rozegrał się na oczach uczniów. Akurat była przerwa, wyszli przed szkołę.
Paulina: – Kierujący oplem nie pierwszy raz robił coś takiego. Często widzę go na terenie szkoły, jak sobie jeździ. Popisuje się przed uczniami, piszczy oponami, rusza gwałtownie i ostro hamuje. Wykręca również kółeczka.
19-latek usłyszał zarzut spowodowania wypadku, do czego się przyznał. Ma wykształcenie gimnazjalne, przyucza się do zawodu elektromechanika. Zapewnił, że przed włączeniem wstecznego biegu spojrzał w lusterko wewnętrzne i zewnętrzne, obrócił się do tyłu. Nie widział rowerzysty.
Towarzyszył mu starszy kolega, który jednak niewiele wniósł do sprawy. Najbardziej zapamiętał komentarze tuż po wypadku: „Po co się popisujesz?”, „Zabiłeś człowieka!”, „To musiało się tak skończyć”.
ZMIANA ZARZUTU
Śmierć 80-latka skutkowała zmianą zarzutu: spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym.
– Nie chcę składać wyjaśnień. Podtrzymuję te, które złożyłem dotychczas – zastrzegł 19-latek.
Podczas pierwszej z rozpraw (3 lutego br.) obrońca oskarżonego zaproponował mediacje z dziećmi Jana Antczaka. Te jednak odmówiły udziału w nich. Ich zdaniem nie był to zwykły wypadek, a przestępstwo.
19-latek przyznał się do zarzucanego mu czynu. Powiedział, że żałuje swojego postępowania.
Prokurator dopytywał go o okoliczności wypadku. Ale ich nie poznał. Oskarżony nie potrafił logicznie wyjaśnić, dlaczego podjął manewr cofania. Przyznał tylko, że to, co zrobił, było głupie i nieodpowiedzialne.
Z kolei obrońca oskarżonego wskazał na jego postawę już po spowodowaniu wypadku: wyszedł z samochodu, starał się pomóc poszkodowanemu, dowiadywał się o stan jego zdrowia.
– Wiem, jak czują się pokrzywdzeni. Nie chciałem się im pokazywać, bo wiedziałem, że to by ich jeszcze bardziej zabolało. Dlatego przeprosiłem listownie za swoje zachowanie. Bardzo żałuję tego, co zrobiłem – wyraził skruchę.
DOSTOJNY W MUNDURZE
Wyrokiem z 25 kwietnia (jest nieprawomocny) 19-latek został uznany winnym zarzucanych mu czynów i skazany na 1,5 roku bezwarunkowego pozbawienia wolności. Na 6 lat straci też prawo jazdy.
Alicja Głowacka: – Jakikolwiek wyrok by zapadł, nigdy nie będzie mnie satysfakcjonował. Ja w tym wypadku straciłam kogoś, kto był moim ojcem, ale przede wszystkim wspaniałym człowiekiem. Gdy rozwiodłam się, zaoferował mi dach nad głową. Powiedział, że jego dom jest domem nas wszystkich. Poza tym pomógł mi wychować trójkę dzieci, był dla nich dziadkiem i ojcem zarazem. Widzieli, jak każdego dnia ubiera czarny mundur i wychodzi do pracy. Imponował im. Dlatego już w przedszkolu przebierali się za kominiarzy. To im zostało, poszli w jego ślady. Dziadek, bo tak na niego mówiliśmy, całe życie jeździł na rowerze. Zawsze pomału, uważnie, dostojnie. Nawet gdy już nie pracował, przyjeżdżał codziennie do biura.
– Ile razy siedzę sama i czekam. Mam wrażenie, że zaraz wejdzie, usiądzie i zapyta: „I co tam słychać?”.
List z 30 września 2015, który oskarżony skierował do pokrzywdzonych:
Przyjmijcie Państwo wyrazy mojego ubolewania i przeprosiny w związku ze zdarzeniem, do którego doszło w dniu 27 maja 2015 r., w wyniku którego śmierć poniósł Państwa ojciec Jan Antczak.
Nie jestem w stanie oddać słowami, jak bardzo jest mi przykro z powodu tego, co zrobiłem. Do końca życia będę musiał żyć ze świadomością, że doprowadziłem do śmierci człowieka – to jest moja kara, którą będę musiał znosić z pokorą.
Nie jestem też w stanie zmniejszyć Państwa bólu związanego ze śmiercią osoby najbliższej, ale chcę, byście Państwo wiedzieli, że gdybym tylko mógł – cofnąłbym czas. Moje zachowanie było skrajnie nieodpowiedzialne i jego konsekwencje będę ponosił do końca mojego życia.
Wiem, że te słowa nie przywrócą życia Państwa ojcu, ale mam nadzieję, że będziecie w stanie kiedyś mi wybaczyć. Ja sam pewnie nigdy nie będę w stanie wybaczyć sobie.
Nie chciałbym wcześniej swą osobą zakłócać Państwa żałoby i mam nadzieję, że ten list zostanie przyjęty przez Państwa jako szczera próba zminimalizowania skutków mojego godnego potępienia zachowania.
Proszę, byście Państwo postarali się wybaczyć mi to, co się stało. Z całych sił przepraszam.
Z poważaniem [...]
Reakcja Alicji Głowackiej na list oskarżonego:
– To nie było szczere z jego strony. Wypadek miał miejsce w maju, a list wpłynął kilka dni przed terminem pierwszej rozprawy. Niby ten chłopak twierdził, że dzwonił do szpitala, dopytywał o stan zdrowia ojca, ale nikt mu nic nie chciał powiedzieć. Skoro był taki ciekaw, to mógł przyjść do mnie. Wiedział, gdzie pracuję. Wprowadziłabym go do szpitala. Chciałabym, żeby zobaczył ojca – jak leży bezwładnie podłączony do aparatury. Miałabym wtedy chęć mu powiedzieć: „To przez ciebie”.
Tomasz Szternel
Artykuł ukazał się w „Wiadomościach Wrzesińskich” 20 maja 2016 roku. Fotografia czarno-biała: Andrzej Jerzy Lech
Faabian07:24, 11.09.2017
Daje do myślenia, mam wrażenie, że dobra robota dziennikarska.
BCA14:40, 13.09.2017
Przebacz,przebacz kobieto.Chrystus umierając na krzyżu przebaczył łotrowi
0 2
Kaczyńskiemu to powiedz