Zamknij

Wszystkie Stany sprzeczności. Relacja naszej korespondentki z USA

10:13, 25.08.2017
Skomentuj

Stany Zjednoczone Ameryki są krajem budzącym liczne kontrowersje. Dla jednych to wymarzone eldorado, dla innych kraj całkowitego zepsucia. Jedni je podziwiają, inni potępiają. Ta polaryzacja w ocenach jest fascynująca i zagadkowa.

Niezaprzeczalnie Stany są centrum, w którym powstają w zasadzie wszystkie idee stanowiące podłoże współczesnej kultury popularnej i masowej. Tutaj powstały masowe media, tutaj powstały największe fortuny, tutaj tworzone są wzorce konsumpcyjne propagowane dalej na całym świecie. Można Ameryki nie lubić, ale trudno zaprzeczyć jej ekonomicznej i kulturalnej dominacji na świecie.

Mnie od lat Stany Zjednoczone fascynują. To świat sprzeczności, pozornej wolności, a jednocześnie wielu niewytłumaczalnych ograniczeń. Zrozumienie Stanów Zjednoczonych wymaga trochę zaangażowania, ale okazuje się, że wiele ciekawego można tutaj odkryć. Można też bardzo dużo dowiedzieć się o sobie. Zresztą, jak to się mówi, podróże kształcą, nie tylko dostarczając wiedzy o świecie dookoła, ale przede wszystkim informując nas samych o naszych silnych stronach, słabościach, tęsknotach i marzeniach. Zanim więc skrytykujemy naleśniki z syropem klonowym, zajrzyjmy trochę głębiej w amerykańską kulturę.

WSZYSCY SĄ RÓWNI, ALE NIEKTÓRZY RÓWNIEJSI

Stany Zjednoczone to kraj emigrantów. Powstały jako państwo na skutek rozpoczętych już w XV wieku podróży Krzysztofa Kolumba. Do dziś obchodzi się w USA Columbus Day, który budzi kontrowersje. Dla zwolenników „odkrycia Ameryki” to dzień świętowania „początków” kraju. Dla przeciwników – dzień symbolizujący wyniszczanie ludności autochtonicznej, grabieże i ekspansję kulturową i gospodarczą. Dla jednych zwycięstwo, dla innych wstyd. Tak czy inaczej, podboje europejskie miały dla historii Stanów Zjednoczonych fundamentalne znaczenie. Jako znaczące zapisały się podboje prowadzone przez Anglików, Hiszpanów i Holendrów (mało kto wie, że pierwsza nazwa Nowego Jorku to New Amsterdam).

Jako państwo we współczesnym rozumieniu, Stany Zjednoczone powstały w XVIII wieku, a dokumentem, który je konstytuował, była Deklaracja Niepodległości. Stanowiła ona manifest niezgody kolonii brytyjskich w Ameryce na dominującą politykę Wielkiej Brytanii. Deklaracja Niepodległości definiowała wszystkich obywateli USA jako równych wobec prawa do szczęścia, wolności i życia. I tu napotykamy pierwszą niekonsekwencję. Okazuje się bowiem, że traktowani jako równi mieli być wszyscy biali, zaś ludność autochtoniczna nie była już tak przyjemnie traktowana. Deklaracja Niepodległości mówi wprost o „barbarzyńskich Indianach”, przed którymi biali muszą się bronić. Stosunek wobec Indian oraz praktykowanie niewolnictwa pozostają plamami na honorze Ameryki do dziś. Mimo tego więc, że z jednej strony mamy tu do czynienia z egalitarnym społeczeństwem, w którym każdy ma równe szanse, to z drugiej strony z zaskoczeniem dowiadujemy się, że nadal istnieją tutaj kluby tylko dla białych.

EMIGRANCI TAK, ALE Z UMIAREM

Jeśli ktokolwiek myśli współcześnie o kraju emigrantów, to najprawdopodobniej myśli o USA. W zasadzie bowiem to kraj przez emigrantów stworzony. Można mówić o trzech falach migracji do USA. Pierwsza fala to w zasadzie stopniowy napływ migrantów kolonizujących Amerykę, trwający aż do przełomu XVII i XVIII wieku. W tym okresie rozpoczyna się fala druga, o innym charakterze. Jest bardziej dynamiczna, napływa więcej osób. Rewolucja przemysłowa umożliwia podróżowanie coraz większej liczbie ludzi i dlatego ci niemający szczęścia w swoich ojczyznach szukają go w Ameryce. Gorączka złota przyciąga poszukiwaczy fortuny, a nieszczęścia, finansowe niepowodzenia, bieda i brak pracy w rolniczo zorientowanej Europie wypychają coraz większe rzesze emigrantów do USA. Niektórzy z nich dorobią się fortun (Henry Ford, Rockefelerowie). Ci ludzie będą się w USA osiedlać, pracować i tak naprawdę decydować o charakterze kraju: zróżnicowanym językowo, kulturowo, religijnie, pod względem wykształcenia i statusu ekonomicznego. W ten sposób Ameryka staje się krajem dla każdego, bo każdy znajdzie sobie tutaj jakąś niszę.

Trzecia fala migracji została wywołana przez drugą wojnę światową i jej bezpośrednie skutki. Ludzie uciekający przed faszystowskim terrorem wybierali USA – bo daleko, bo bezpośrednio niezagrożone, bo tolerancyjne i wielu udało się tu przetrwać. Ta trzecia fala to w dużej mierze kupcy, inteligencja, ludzie, którzy potem tworzyli klasę średnią w Ameryce. Jako dalekosiężne skutki drugiej wojny światowej należy też w kontekście migracji traktować polityczne ucieczki, motywowane poszukiwaniem azylu w latach 80. dwudziestego stulecia. Wtedy to wiele osób niezgadzających się z komunistycznym totalitaryzmem szukało w Ameryce lepszego życia i wolności.

Niestety, otwartość USA na emigrantów została bardzo mocno ograniczona po ataku na WTC w 2001 roku. Także rządy Georga Busha przyczyniły się do zaostrzenia polityki emigracyjnej do USA – to z inicjatywy tego prezydenta rozpoczęto budowę muru na granicy USA i Meksyku, by powstrzymać falę nielegalnych przekroczeń granicy. Dzisiaj Stany nie są więc tak otwarte, jak mogłoby się nam wydawać.

INDYWIDUALNIE CZY GRUPOWO

Amerykanie są przekonani o własnej skuteczności, możliwościach działania, to oni wierzą najbardziej, że są kowalami własnego losu i mówią: „Sky is the limit” (tylko niebo jest granicą). Socjologowie nazywają tę cechę wewnętrznym poczuciem kontroli, a objawia się ona wiarą w to, że właśnie jednostka decyduje o swoim losie i swoim życiu – i tak, jak zdecyduje, tak będzie się to życie kształtowało. Nie przeszkadza to Amerykanom wierzyć w boga – liczba kościołów, odłamów wyznaniowych i wspólnot jest tu największa na świecie.

Prócz tego skrajnego indywidualizmu Amerykanie jednak podzielają także inną cechę, mianowicie poczucie wspólnoty i wspólnotowości. Praca w grupie jest jedną z ważniejszych kompetencji społecznych, których dzieci uczą się w szkole. Ale praca zespołowa ma tu zupełnie inny charakter niż nasze polskie podejście do tej kwestii: współpraca ma dawać wspólny sukces i jest rozumiana jako konkretne narzędzie do jego osiągnięcia. Rodzice angażują się w działania na rzecz szkół swoich dzieci. Mówi się wręcz o tym, że jedna z ważnych akcji, mających na celu zmianę społeczeństwa amerykańskiego, nie udała się właśnie z tego powodu, że zablokowała możliwość działania rodziców w szkołach. Chodzi mianowicie o akcję „busingu”. Termin ten pochodzący od słowa autobus („bus”) oznaczał projekt mieszania w szkołach dzieci różnych kolorów skóry, tak by nie powstawały „jednokolorowe” getta. Tak więc dzieci z dzielnic białych wożono do szkół w dzielnicach czarnych i odwrotnie. Miało to skutkować większym zrozumieniem i tolerancją na odmienność kulturowo-etniczną. Akcja okazała się porażką. Nie tylko nie przyniosła oczekiwanych efektów, ale właśnie uniemożliwiła rodzicom dzieci daleko dojeżdżających do szkół angażowanie się w pozalekcyjne działania swoich pociech. Umiejętność pracy w grupie jest w Stanach bardzo ważną kompetencją. Jednocześnie zaś nikt tam nie pozwala od siebie ściągać na egzaminach, bo każdy pracuje na swoje własne konto.

WSZYSTKO JEST DLA LUDZI, ALE NIE DLA WSZYSTKICH

Trudno to wyjaśnić, ale w USA wszystko jest dla ludzi. Rzeczywistość jest tak zorganizowana, że ma służyć jak najlepiej obywatelom. Ma być łatwo wszędzie trafić, ma być łatwo wszystko kupić, nawet na światłach ma być łatwo przejść – dlatego niedawno zamieniono wszystkie światła uliczne dla pieszych z napisów na obrazki przedstawiające idącego człowieka. Instrukcje mają być dla wszystkich zrozumiałe, przekazy czytelne, media komunikatywne. Zniżki i promocje ogólnodostępne. Jeśli jednak obywatel nie płaci ubezpieczenia zdrowotnego, a co gorsza podatków, nie może liczyć na pomoc państwa. Pomoc medyczna jest udzielana tylko w takim zakresie, jakie obejmuje ubezpieczenie chorego. Tworzone są też liczne elitarne kluby różnego rodzaju VIP-ów, do których zwykli zjadacze chleba po prostu nie mają wstępu.

ZAUFANIE I JEGO BRAK

To kolejna niejasna sprawa w USA. Z jednej strony, na dzień dobry każdy z każdym przeprowadza „small talk” – a jak się czujesz, a co słychać. Oczywiście wchodzą w grę tylko odpowiedzi pozytywne, nie ma marudzenia i narzekania. I nikogo tak naprawdę realne sprawy nie interesują – to forma powitania, nieco bardziej złożona niż zwykłe „cześć”. Amerykanie potrafią bez żadnego kłopotu obdarować obcą osobę komplementami, niczego w zamian nie oczekując. Z drugiej jednak strony to kraj, gdzie legalne posiadanie broni nie przedstawia absolutnie żadnego problemu, można więc ją kupić i trzymać pod poduszką. Amerykańska nieufność przejawia się w wielu dziwnych zakazach: na przykład jest nielegalne zabieranie autostopowiczów. Kto łapie stopa, na pewno ma zatarg z prawem. Kto zabiera autostopowicza, prosi się o kłopoty. Do domu Amerykanów się nie wchodzi, nawet jeśli ktoś po kogoś przyjeżdża autem, czeka w samochodzie przed domem.

WOLNOŚĆ, ALE OGRANICZONA

USA to mityczna kraina wolności: słowa, wyznania, wolności obywatelskich. Szczególnie dla Polaków Ameryka to Ziemia Obiecana, świat wolny od ograniczeń i zakazów. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka tak jest – będąc w USA przez dwa, trzy tygodnie, zyskuje się wrażenie, jakby wszystko można tu było robić, jakby wszystko było wolno. Ale im dalej w las, tym więcej drzew. Wspomniany autostop – zabroniony. Opalanie toples – nielegalne (w ogóle nienoszenie biustonosza spotyka się z ogólnym zgorszeniem). Picie alkoholu na ulicy – zabronione. Picie alkoholu w lokalu – dozwolone od 21 lat i za okazaniem dowodu tożsamości. Jajko niespodzianka z czekolady – zabronione w sprzedaży; małe części zabawek w środku jajka zostały uznane za zbyt niebezpieczne. Absynt i niepasteryzowane sery – niezdrowe, więc zabronione. Na kubańskie cygara – embargo. Wiele innych, czasem naprawdę absurdalnych praw stanowych obowiązuje w poszczególnych regionach Stanów.

TUTAJ I TAM

Amerykanie są narodem wędrującym. Tacy współcześni nomadzi. Jeśli dojazd do pracy zajmuje im około godziny, to uważają, że praca jest blisko i dojazd bardzo krótki. Na problemy, jakiekolwiek, najlepszym rozwiązaniem jest wyjazd. Stracisz pracę? Jedź jej szukać do innego stanu. Stracisz faceta? Najlepiej wyjechać. Kłopoty rodzinne – wyjedź. Na studia – jak najdalej od domu.

Nieczęsto za to Amerykanie jeżdżą za granicę. Jeśli już, to najczęściej do Meksyku. Europa, Stary Kontynent, jest dla nich bardzo odległa – pod każdym względem. Prezydent George Bush, do czasu kiedy objął fotel prezydenta, nie miał w ogóle paszportu – nie wyjeżdżał za granicę. Jeżdżenie zazwyczaj samochodem w pojedynkę czasem jest traktowane jako metafora opisująca USA. Niemal każdy tutaj jest sam, do pracy dojeżdża indywidualnie – no, chyba że mieszka w dużym mieście, gdzie jest transport publiczny. Na autostradach są wyznaczone nawet osobne pasy, szybsze, dla ruchu aut, w których jest prócz kierowcy jeszcze jakiś pasażer. Niektórzy socjologowie mówią, że to samotne jeżdżenie autem wzmaga jeszcze indywidualizm Amerykanów. No bo jak tu zagadać do kogoś, kto mknie na sześciopasmowej drodze w nieznanym kierunku?

ZDROWO I NIEZDROWO

Największy odsetek osób otyłych żyje w USA. Są to najczęściej osoby biedne, żywiące się tanim i niezdrowym jedzeniem oferowanym w fast foodach, których w Stanach jest po prostu niezliczona ilość: KFC, Burger King, McDonald’s, Taco Bell, Wendy’s, Subway, Chipotle, Pizza Hut, Domino’s Pizza, Alby’s, In-N-Out, Jack in Teh Box – i mnóstwo innych. Wszystko zaczęło się od braci McDonald’s i ich restauracji szybkich dań, którą otworzyli w 1938 roku w Pasadenie, w Kalifornii. Restauracja wpisała się w zapotrzebowania ludzi: podawała jedzenie tanio i szybko, także na wynos. Szybki rozkwit McDonald’s uruchomił lawinowe powstawanie restauracji opartych na tych samych zasadach: konsekwentnie przestrzeganych standardach, przewidywalności zachowań obsługi, wystroju restauracji i jakości jedzenia oraz dobrej proporcji ilości do ceny. Z jakością gorzej... Z drugiej strony słoneczne stany Ameryki, zamieszkane przez najzamożniejszych tego świata – Floryda i Kalifornia – nęcą zgrabnymi sylwetkami zadbanych ludzi uprawiających jogging i jedzących owoce morza.

AMERYKA

To kraj sprzeczności, dychotomii i niejasności, pomimo pozornej czytelności i przejrzystości. Interesujące miejsce dla dociekliwych obserwatorów. Czy jest kiczowate? Jest. Ale właśnie w tym kiczu tkwi swoisty urok Ameryki. A szczytem kiczu jest Las Vegas: plastikowe miasto zbudowane na środku pustyni. To po prostu trzeba zobaczyć.

Tekst i zdjęcia: Hanna Mamzer

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

Irmina ZIrmina Z

0 0

Co to za bełkot? Korespondentka? Chyba chęć pochwalenia się, że byłam w U.S.A.... mamy od wielu lat Wrześniankę w USA, w dodatku, która umie dobrze pisać, co z resztą robi... to po co coś takiego wstawiacie? 11:05, 25.08.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

AldonaAldona

0 0

Problem otyłości w Stanach jest faktycznie największy. http://www.exmetrix.com/pl/posty/52-procent-kobiet-i-65-procent-mezczyzn-w-polsce-to-ludzie-otyli/ 18:03, 01.09.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%