Marek K., były policjant, właściciel pseudohodowli z Gutowa Małego, oraz jego dorosły syn zostali aresztowani 14 września. Za oszustwo, użycie broni podczas transakcji i usiłowanie zabójstwa grozi im wiele lat więzienia.
Mieszkaniec Gutowa Małego od lat zajmuje się sprzedażą psów. W internecie oferował szczeniaki kilkunastu ras, jednak – jak sam przyznał w rozmowie z „WW” w grudniu 2013 r. – w rzeczywistości ich nie miał.
POCZUCIE BEZKARNOŚCI
O hodowcy Marku K. zrobiło się głośno właśnie pod koniec 2013 r. To wtedy ludzie z całej Polski zaczęli składać doniesienia do wrzesińskiej prokuratury. Zgodnie twierdzili, że zostali przez niego oszukani. Mówili, że jest pseudohodowcą, który sprzedał im chore szczeniaki. Prokuratura długo pracowała nad wyjaśnieniem tej sprawy, ale nie udało się przedstawić Markowi K. zarzutu oszustwa. Śledczy umorzyli postępowanie w tej sprawie, podobnie jak to prowadzone przeciwko hodowcy w 2011 r. Do odrębnego postępowania – jako wykroczenie – wyłączono wątek sprzedaży psów poza hodowlą, za co Marek K. został ukarany grzywną w wysokości 300 zł.
Były policjant czuł się bezkarny. Mimo zainteresowania organów ścigania jego działalnością dalej prowadził swój biznes i sprzedawał ludziom chore psy. W listopadzie 2017 r. prokuratura przedstawiła mu 11 zarzutów dotyczących oszustw przy zawieraniu umów sprzedaży psów. Marek K. dostał też zakaz handlowania psami. Dziś wiemy, że go nie przestrzegał.
WPADŁ W PUŁAPKĘ
Na początku września, podając się za mieszkańca Poznania, Marek K. sprzedał małego maltańczyka 37-letniemu Kamilowi z okolic Koszalina. Z relacji mężczyzny wynika, że K., chcąc rzekomo zaoszczędzić mu wyjazdu do Poznania, przywiózł psa na jedną ze stacji paliw w Obornikach. Tam doszło do transakcji.
– Zapłaciłem za maltańczyka 2750 zł. W domu okazało się, że szczeniak ma złamany ogonek i jest poważnie chory. Zadzwoniłem do Marka K. Chciałem, żeby oddał mi pieniądze, ale nie chciał o tym słyszeć. Kiedy przestał odbierać ode mnie telefony, postanowiłem podstępem doprowadzić do naszego spotkania – opowiada pan Kamil.
Podszywając się pod nowego klienta, mieszkaniec województwa zachodniopomorskiego umówił się z nim w Gnieźnie. 11 września, w dniu transakcji, Marek K. dwukrotnie zmieniał miejsce spotkania. W końcu miało do niego dojść na parkingu przy Castoramie.
PADŁY STRZAŁY
Pan Kamil przyjechał do Gniezna z kolegą, takim samym busem jak Marek K., który był w towarzystwie 29-letniego syna.
– Zakładaliśmy, że po zdemaskowaniu mnie może dojść do jakiejś sprzeczki, ale to, co się tam wydarzyło, przeszło moje wyobrażenia – mówi 37-latek. – Kiedy wysiadłem z samochodu, Marek K. od razu mnie poznał. Nie musiałem wiele mówić. Zapytałem tylko, czy jakoś się dogadamy. Wtedy on poszedł do swojego busa, wyciągnął z niego broń, tzn. obrzyna, dwururkę, i stwierdził: „Zaraz się dogadamy”. Po czym wymierzył ją we mnie. Powiedziałem mu, że ma mnie nie straszyć bronią, bo ja nie z tych, co się boją. Kiedy z boku pojawił się jego syn, zapytałem, czy będziemy rozmawiać, czy mam dzwonić na policję. To sprawiło, że chcieli uciec. Wykonałem więc telefon. Oni wsiedli do samochodu, ale stanąłem przed maską, blokując im drogę.
– Wtedy Marek K., który kierował, wjechał we mnie. Kiedy uderzył mnie w nogi, złapałem się maski. Kawałek mnie na niej przewiózł. Przyspieszał, hamował, chciał mnie z niej zwalić, ale ja twardo się trzymałem. Kiedy zdali sobie sprawę, że ich nie wypuszczę z parkingu, to pasażer, ten jego syn, wyciągnął pistolet i przez uchylone okno zaczął do mnie strzelać. Kiedy kula śmigła mi nad uchem, puściłem maskę i zacząłem biegać, raz w prawo, raz w lewo, bo bałem się, że mnie trafi. Jedna z kul przeleciała tuż obok mnie. Ten chłopak oddał strzał z takiego bliska, że przez chwilę nic nie słyszałem. Krzyknąłem wtedy do kolegi, żeby blokował ich samochodem, a ja schowałem się na moment z tyłu, żeby odsapnąć – relacjonuje piątkowe wydarzenia pan Kamil.
– Zrozumiałem, że to nie są przelewki. Wyciągnąłem gaz do obrony. Żeby ograniczyć im widoczność, zacząłem nim psikać po oczach. I to tak wyglądało: młody strzelał, ja go psikałem gazem. Jak Marek K. próbował do mnie strzelać, kopnąłem w drzwi jego auta, gdzieś tam rękę mu nimi zgniotłem. Próbowali mnie także uderzyć bejsbolem. Wszystko było dynamiczne, trwało to może cztery minuty. W pewnym momencie syn Marka K. wyszedł z auta z bronią i wymierzył ją prosto w mojego kolegę, siedzącego za kierownicą naszego busa. Nie pozostawił mu wyboru, musiał zjechać im z drogi – dodaje 37-latek.
Mieszkańcy Gutowa Małego opuścili parking, ale szybko zostali zatrzymani przez gnieźnieńską policję. Jak się okazało, funkcjonariuszka, która na początku zdarzenia odebrała zgłoszenie od pana Kamila, cały czas była na linii i słyszała strzały.
ZATRZYMANIE I ZARZUTY
56-letni Marek K. i 29-letni Dawid K. trafili do policyjnej izby zatrzymań. 14 września na wniosek prokuratora gnieźnieński sąd zastosował wobec nich trzymiesięczny areszt.
– Dawidowi K. przedstawiliśmy zarzut m.in. usiłowania dwukrotnego zabójstwa, natomiast Markowi K. zarzut oszustwa i stworzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia poszkodowanych – informuje zastępca Prokuratora Rejonowego w Gnieźnie Radosław Krawczyk.
Na miejscu zdarzenia zabezpieczono dwa pistolety czarnoprochowe, jeden gazowy, kij bejsbolowy oraz nóż. Marek K. tłumaczył prokuratorowi, że miał te rzeczy do obrony, bo w przeszłości podczas transakcji bywał już napadany. Dodajmy, że na posiadanie takiej broni nie jest wymagane żadne pozwolenie. Może ją nabyć każdy pełnoletni obywatel. – Pozwolenie potrzebne jest jednak na zakup czarnego prochu. Będziemy sprawdzać, czy Marek K. je posiadał – dodaje R. Krawczyk.
Dawidowi K. grozi od 12 lat więzienia do dożywocia, Markowi K. – do 8 lat.
ODEBRANIE SZCZENIAKÓW
Marek K. przywiózł do Gniezna dwa szczeniaki. Po jego zatrzymaniu psami zajęło się miejscowe Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Działacze w towarzystwie policji przyjechali też w sobotę 12 września do domu Marka i Dawida K., by zabezpieczyć pozostałe szczeniaki.
Jak mówi szefowa TOZ Gniezno Danuta Kwiatkowska, w Gutowie Małym znaleźli jeszcze 11 maltańczyków. Wszystkie wymagały pomocy weterynarza. Po podaniu im leków i zaszczepieniu psy trafiły do fundacji dla szczeniąt Judyta w Sochaczewie.
Dorota Tomaszewska
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz