Przejechał Zambię na rowerze, podziwiał wschód słońca nad Annapurmą, przeżył lądowanie na najniebezpieczniejszym lotnisku świata. Tomasz Grześkowiak podróżniczą pasję odkrył w sobie po sześćdziesiątce. Zwiedził pół świata i nadal ma apetyt na więcej.
Urodził się we Wrześni w 1946 r. Pierwszy powojenny rocznik. Mówi, że jest „dzieckiem wrzesińskim”. Choć rodzinne miasto opuścił już wiele lat temu, to nadal czuje się z nim związany i chętnie do niego wraca.
Ukończył studia prawnicze na UAM-ie. Zdobył uprawnienia adwokackie i pracował w zawodzie do 2014 r. Cztery lata przed emeryturą doszedł do wniosku, że duże miasto nie jest miejscem, gdzie chciałby spędzić resztę życia. Wyprowadził się na wieś – do Borówca, pod Kórnikiem. Tam poznał Łukasza Wierzbickiego, młodego pisarza i podróżnika. Od tego spotkania rozpoczęła się wielka przygoda.
Rowerem przez Afrykę
Wierzbicki znany jest z tego, że odkrył na nowo postać Kazimierza Nowaka, podróżnika, który w latach 30. XX wieku samotnie przemierzył Afrykę. Nowak poruszał się głównie rowerem, ale też pieszo, konno, na wielbłądzie oraz czółnem. Na bieżąco relacjonował swoją wyprawę. Jego teksty ukazywały się w krajowych i zagranicznych czasopismach. Po wojnie został zapomniany, aż do 2000 r.
Łukasz Wierzbicki o wyprawie Kazimierza Nowaka dowiedział się od swojego dziadka, który był znajomym podróżnika. Historie usłyszane w dzieciństwie tak go urzekły, że postanowił zebrać i wydać reportaże dzielnego rowerzysty z międzywojnia. Książka „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” okazała się bestsellerem. Okazało się, że postać podróżnika fascynuje i inspiruje współczesnych. W 2009 r. śladem Nowaka ruszył rajd rowerowy.
Właśnie dzięki znajomości z Łukaszem Wierzbickim Tomasz Grześkowiak miał szansę wziąć udział w tej wyprawie. Zdecydował się bez wahania, bo od zawsze uwielbia jeździć na rowerze.
– Cały rajd trwał trzy lata i był podzielony na odcinki. Ja wziąłem udział w ósmym etapie, który prowadził przez Zambię. Wyruszyliśmy w trasę 24 czerwca 2010 r. Jechaliśmy w małej grupie. Był w niej też Wojciech Wierzbicki, ojciec Łukasza. Łącznie pokonaliśmy 1264 km. To była moja pierwsza tak duża wyprawa. Od tamtej pory zanurzyłem się w pasji podróżowania – wspomina emerytowany adwokat.
Początek przygody
Wcześniej zwiedzał świat, ale jak mówi, były to „wyjazdy katalogowe”, organizowane przez biura podróży. Po Zambii ogarnęła go chęć na prawdziwe przygody.
– Zacząłem poznawać świat bardziej samodzielnie. Jeździłem na rowerowe wyprawy po Polsce i dalej, np. wzdłuż Renu czy na Bornholm. Najdalsza rowerowa wyprawa to Chile i Argentyna. Dotarliśmy wtedy do Ushuaia, miejsca, które nazywane jest końcem świata. Plan był taki, żeby jechać na Antarktydę, ale warunki pogodowe na to nie pozwoliły. Wielkie wrażenie zrobiła nam mnie też wyprawa do Gruzji. Zaskoczyło mnie uznanie i szacunek, którym Gruzini darzą Lecha Kaczyńskiego – wspomina pan Tomasz.
Pod dachem świata
W 2018 r. postawił na jeszcze prostszą formę ruchu – chodzenie. Zamarzył o trekkingu, ale trochę bardziej ekstremalnym niż ten, który uprawia się w Sudetach czy Karkonoszach.
– Postanowiłem jechać w Himalaje. Znalazłem w internecie biuro podróży, które organizuje wyprawy na święta górę Annapurnę i zapisałem się. Dobrałem do towarzystwa córkę i razem wyruszyliśmy w drogę – wspomina.
Na lotnisku w Warszawie poznali pozostałych uczestników wyprawy. Łącznie było ich 15, spędzili ze sobą 19 dni. Wspinali się na wysokość 4260 m n.p.m. Takich widoków nie zapomina się do końca życia.
– Największe wrażenie zrobił na mnie świt nad Annapurną. Ta góra ma kilka wierzchołków. O brzasku słońce wychodzi, okalając je, i promienie rozlewają się po zboczach. Wygląda to jakby góra pokrywała się złotem. Z kolei jak słońce jest już wyżej, pasmo staje się nieskazitelnie białe. Trzeba by być artystą, żeby oddać to zjawisko. Annapurna uznawana jest za górę życia i dostatku. Wzięło się to chyba stąd, że każdy, kto widzi o świcie ten blask, ma wrażenie, że góra spływa bogactwem – opowiada pan Tomasz.
Śladem Kukuczki
Uczestnicy wyprawy tak się ze sobą zżyli, że postanowili wybrać się w Himalaje jeszcze raz. W 2019 r. za namową przewodnika, który prowadził ich pod Annapurnę, zorganizowali samodzielnie wyprawę pod Mont Everest. Trwała 23 dni. Już w drodze czekały ich mocne wrażenia.
– Na szlak trzeba dotrzeć samolotem. Lecieliśmy najpierw do Katmandu, a później do Lukli, gdzie znajduje się najbardziej niebezpiecznie lotnisko świata. Pas startowy ma zaledwie 30 metrów. Lądowanie i start przyprawiają o drżenie serca, ale udało się i dotarliśmy szczęśliwie na miejsce – opowiada Tomasz Grześkowiak.
Weszli na wysokość 5634 m.n.p.m. Stamtąd podziwiali widok na Mont Everest.
– Byliśmy na szlaku, którym podążają wszystkie wyprawy. Szedł nią m.in. Jerzy Kukuczka. Byliśmy w miejscu poświęconym jego pamięci. W ogóle zwiedziliśmy wtedy wiele miejsc świadczących, ile osób zginęło w Himalajach – wspomina pan Tomasz.
Krajobrazy na Mont Evereście są całkiem inne niż na Annapurnie, gdzie na zielonych zboczach uprawia się ryż i herbatę. Na najwyższej górze na ziemi jest pusto. Gdzieniegdzie mija się tylko stada jaków, hodowanych na mięso. Ludzie żyją tu głównie z turystyki.
Himalaje oczarowały pana Tomasza i jego towarzyszy. W tym roku planowali odwiedzić
Królestwo Mustangu, autonomiczną wspólnotę w Nepalu, w której ludzie wiodą życie z dala od cywilizacji. Ze względu na epidemię koronawirusa podróż trzeba było przełożyć. Plan czeka na sprzyjające okoliczności.
Ciekawość świata
Co dają podróże? – Przede wszystkim doświadczenie. Cały czas jestem ciekawy świata, niezależnie od tego, czy wyruszam w Himalaje, czy 50 km od domu. Zawsze można odkryć coś ciekawego. Dziś np., jak jechałem rowerem do Wrześni z Borówca, trafiłem na miejsce pamięci o partyzantach w Janowcu. Bardzo ciekawie położone – odpowiada pan Tomasz.
Miesięcznie musi wykręcić rowerem 500 km. Niezależnie od pogody. Tylko wtedy dobrze się czuje. Skąd czerpie energię?
– Z codziennej troski, żeby ta energia w człowieku była. Nie uprawiam szczególnie kulturystycznego trybu życia. Od zawsze jednak jeździłem rowerem, pływałem, jeździłem na nartach. Najważniejsze, żeby nie zardzewieć. Jest nawet taka tybetańska złota myśl: „Człowiek musi być w pionie, żeby chodzić. Jak chodzi, to się rusza. A jak się rusza, to znaczy, że żyje” – śmieje się Tomasz Grześkowiak.
Zatrzymał się właściwie tylko na chwilę. Za chwilę wsiądzie na swój rower i znów ruszy w drogę.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu wrzesnia.info.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz