„WW”: Do Miłosławia przyjechałeś prosto z Tarnowa. To ponad pół tysiąca kilometrów. Często jednego dnia pokonujesz takie trasy, aby spotkać się ze swoimi fanami?
PRZEMYSŁAW KOSSAKOWSKI: – Staramy się moje prelekcje projektować tak, aby uniknąć dużych odległości pomiędzy miejscami, gdzie spotykam się z ludźmi, jednak czasami nie ma innej możliwości i tak było tym razem. Na dłuższą metę pewnie byłoby to męczące, ale od czasu do czasu to nie jest problem. Lubię jeździć samochodem.
W czym tkwi fenomen Przemysława Kossakowskiego? Pytam, bo ludzie chętnie przychodzą na spotkania z Tobą.
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Zawsze mam kłopot dotyczący tego rodzaju kwestii. Jak powszechnie wiadomo, trudno jest być sędzią w swojej sprawie. Zakładam, że musi być we mnie coś intrygującego, ale co to może być, nie mam pojęcia.
Może przychodzą, bo traktują cię jako „swojego”, zwykłego człowieka, który nie stał się celebrytą?
– Może tak być. Tym bardziej że teraz rysuje się odwrotny proces, a mianowicie staram się wrócić do tego, co nazwałeś „zwykłością”. Z mojej perspektywy to fas-
cynujące doświadczenie i może jest w tym też coś, co ciekawi również innych ludzi.
Czego nauczył cię show-biznes?
– Myślę że najważniejsze, czego mnie nauczył, to zrozumienie czego nie chcę.
Zbliżają się wakacje. Jakie miejsca poleciłbyś osobom, które lubią aktywnie spędzać wolny czas?
– Uważam, że Polska jest piękna. Moje prelekcje, w trakcie których spotykam się z innymi ludźmi, są też pretekstem do odkrywania Polski, tego co jest obok nas, a czego bardzo często nie doceniamy. Ostatnio przeżywam fascynację Roztoczem i Zamojszczyzną. Oczywiście ma to związek z faktem, że znalazłem tam swój dom. Codziennie zachwyca mnie odkrywanie kolejnych fragmentów przestrzeni, w której jestem. Myślę, że każdy może dokonać takich odkryć, jeśli spojrzy na to, co nas otacza, bez filtru nużącej powszedniości.
Czy aby podróżować w ciekawe miejsca, trzeba mieć worek pieniędzy?
– Aby podróżować w ciekawe miejsca wystarczy być ciekawym, uważnym i mieć odwagę, aby zmusić się do odpowiedzi na pytanie, czy naprawdę chcę zrealizować swoje marzenia. Znam ludzi, którzy zwiedzili odległe, egzotyczne miejsca, a największa inwestycja, jaka była z tym związana, to zrobienie pierwszego kroku w nieznane.
Nie tak dawno zapowiedziałeś, że zawieszasz swoją telewizyjną aktywność. Wiele osób marzy o tym, aby pojawić się na szklanym ekranie, a Ty piszesz na portalu społecznościowym, że „uczciwym będzie zastanowić się, czy nadal mam coś ciekawego do powiedzenia i czy w ogóle nadal chcę to robić”.
– Nadal to podtrzymuję. Uważam, że mamy tendencje do składania samych siebie, swoich marzeń i ambicji, na ołtarzu przewidywalności i bezpieczeństwa. Problem w tym, że czasami bezpieczeństwo definiujemy jako zadowalanie się tym, co jest, a co nie zawsze daje nam szczęście. Boimy się zmian, bojąc się, że przyniosą ryzyko utraty tego, co mamy, nawet jeżeli jest to czymś, co nie zawsze nam odpowiada. Pracowałem w mediach dziesięć lat, myślę, że to dobry moment zadać sobie niewygodne pytanie: czy to nadal jest to, czego pragnę?
A jak oceniasz programy różnych stacji emitowane w telewizji? Nie czujesz w nich fałszu? Poprowadziłbyś np. Hotel Paradise?
– Nie, nie poprowadziłbym. Pracując w mediach, miałem niesamowity komfort pracy z ludźmi, którzy wiedzieli, do czego się nadaję. A nadaję się do projektów, które mnie interesują, które wywołują we mnie ekscytację. Jeżeli tego nie było, bardzo było to widać. Zatem zawsze pracowałem przy fascynujących projektach, za co jestem wdzięczny ludziom, z którymi pracowałem, przede wszystkim Lidce Kazen, szefowej TTV. Właściwie cały ten osobliwy projekt pod tytułem „Kossakowski w mediach” to efekt wizji Lidki, polegającej na wrzucaniu mnie w sytuacje, które czasem mnie przerastały, ale zawsze wywoływały moje zaciekawienie.
W ostatnim czasie razem z Barbarą Kurdej-Szatan prowadziłeś program randkowy Project Cupid, którego bohaterami były osoby z niepełnosprawnością. Pół żartem, pół serio: nie obawiałeś się ataku prawicowych mediów na swoją osobę? Barbara Kurdej-Szatan mocno im się naraziła wpisem o Straży Granicznej.
– Nie, nie obawiałem się. Wiedziałem że Projekt Cupid jest ważnym i wartościowym projektem – to wystarczało, abym chciał wziąć w nim udział. Ryzyko związane z ewentualnymi atakami za to, co i z kim robię, nie jest dla mnie specjalnie przerażające. Uważam, że Basia dała sobie znakomicie radę w tym niełatwym projekcie i z mojej perspektywy to jest najważniejsze.
Czego nauczyły cię programy, których bohaterami były osoby niepełnosprawne – wspomniany Project Cupid oraz Down the Road?
– Osoby niepełnosprawne przypomniały mi, jak ważne jest mówienie prawdy, nawet jeżeli jest to bolesne. To bardzo ważna lekcja.
Potrafią nas nauczyć, jak się cieszyć – taką opinię usłyszałem kiedyś od osoby, która zajmuje się osobami niepełnosprawnymi. Myślisz, że te programy czegoś nauczyły Polaków? Zmieniły obraz osób niepełnosprawnych?
– Myślę, że tak. Przede wszystkim oswoiły lęk społeczny, który odczuwało wielu z nas. To lęk przed tym, czego nie znamy, każący nam przyspieszać kroku, kiedy widzimy kogoś, kto wygląda i zachowuje się inaczej. Kiedyś matka niepełnosprawnej dziewczynki powiedziała mi, że przed Down the Road, kiedy wychodziła ze swoim dzieckiem z domu, miała wrażenie, że przemyka się pod fasadami budynków – a po Down the Road ma wrażenie, że idzie na spacer z księżniczką. Dlaczego tak się stało? Ludzie zaczęli się uśmiechać do jej córeczki. Zagadywać. Dawać dobre emocje. To jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie w życiu usłyszałem.
Rozmawiał: Łukasz Różański
Fot. Archiwum prywatne Przemysława Kossakowskiego
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz