Album „Nasz klient, nasz funk” zespołu DiscoPogo to wybuchowa i bardzo różnorodna mieszanka tematów i stylów muzycznych. W 11 piosenkach rock przeplata się z funkiem, punkiem czy ska, a teksty opowiadają m.in. o teoriach spiskowych, pracy w korporacji czy zajęciach fitness. Album jest dostępny na wszystkich popularnych platformach streamingowych. Tradycyjne krążki na razie trafiają tylko do rąk sympatyków grupy, którzy wsparli zbiórkę na wydanie albumu. Z kolei jeden z utworów trafił już na playlistę internetowego Radia Bunt.
DiscoPogo istnieje od 2015 roku i ma swoją bazę w Poznaniu. Do tej pory grupa wydała dwie „epki”. Zespół powstał z inicjatywy Vincenzo Corsiniego, który wcześniej występował m.in. jako gość Strachów na Lachy. Grupa ma na koncie m.in. zwycięstwo w festiwalu Dobrze Rockująca Sobota w Opalenicy i support dla Pudelsów. Basistą zespołu jest 38-letni wrześnianin Michał Błaszak (pierwszy z prawej na głównym zdjęciu). Wywiad z nim można przeczytać poniżej. Grupa już w najbliższą sobotę zagra w pubie AQQ we Wrześni. Start o godz. 21.00. Bilety w cenie 10 zł.
„WW”: Czym zajmujesz się na co dzień? Jak to godzisz z graniem w zespole rockowym?
MICHAŁ BŁASZAK: – Na co dzień pracuję w branży IT i zajmuję się szeroko pojętą jakością oprogramowania i bezpieczeństwem informacji. Myślę, że ta zawodowa odmienność od zajęć bardziej artystycznych wprowadza w moim życiu równowagę, której potrzebuję. Po latach przerwy wróciłem do grania w zespole w ramach odskoczni właśnie od codziennej pracy. To paradoksalnie uzupełniające się płaszczyzny. Choć na pierwszy rzut oka może tego nie widać, obie wymagają w pewnym sensie zarówno podejścia twórczego i analitycznego. Wymagają też dużej dozy akceptacji ze strony najbliższych (śmiech).
Od jak dawna grasz na basie? Dlaczego wybrałeś właśnie ten instrument?
– Na basie gram od sześciu lat, w tym od pięciu w DiscoPogo. To nie był jednak początek mojej przygody z muzyką. Przez wiele lat grałem na gitarze elektrycznej. Potem w ramach duetu (a obecnie trio) pod nazwą Horyzont, trochę bliżej zaprzyjaźniłem się z gitarą basową. Szalę na korzyść tego instrumentu przeważył moment, gdy pracowałem w jednej z międzynarodowych korporacji i padł pomysł, by w gronie znajomych w firmie stworzyć zespół na potrzeby corocznej konferencji. Chętnych do gitary było wielu, a do basu wręcz przeciwnie, więc podjąłem wyzwanie. To brzmienie mnie urzekło, jak nigdy wcześniej. I tak już zostało. Bas jest specyficzny, można śmiać się, że to instrument, który tworzy niskotonowe tło, przez co wiele osób rozpoznaje go, dopiero gdy przestaje grać (śmiech). Potem, od jednego z kolegów, z którymi graliśmy w firmie, dowiedziałem się, że DiscoPogo poszukuje nowego basisty. Dla samej frajdy zagrania z kimś choćby jednej próby udałem się na przesłuchanie. Jakież było moje zdziwienie, gdy po kilku dniach Vincenzo Corsini (wokalista zespołu) zadzwonił do mnie z informacją, że chcieliby, bym do nich dołączył. No i sytuacja wymusiła na mnie intensywniejsze ćwiczenia. Jakim cudem oni uwierzyli, że potrafię grać na basie, pozostaje tajemnicą do dziś, przynajmniej w moim mniemaniu (śmiech).
W jakich składach grałeś do tej pory?
– Cała przygoda zaczęła się w ramach zakładu zawartego na osiemnastych urodzinach jednego z moich przyjaciół, we wrzesińskim AQQ, w roku 2001. Padło wtedy wyzwanie, w ramach którego zdecydowaliśmy się z kolegami założyć zespół, napisać kilka utworów i zagrać podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy na rynku. Śmiało można powiedzieć, że nikt z nas nie miał pojęcia o graniu, w związku z tym nie wiem, jak udało się nam ten cel zrealizować! Pamiętam, że zespół nazywał się 132, a w jego skład wchodzili m.in. wyśmienity i nagradzany na polskiej scenie gitarzysta (a wówczas klawiszowiec) Bartek Woźniak, Jan Sadowski i Mikołaj Starzyński znani z występów w innych wrzesińskich składach oraz Jacek Przewoźny. Na szczególną uwagę w mojej historii zasługują jednak Marcin Gałczyński, wówczas basista, z którym do dziś tworzymy multiinstrumentalny zespół okołomuzyczny Horyzont oraz wokalistka Paulina Tupaj, która w przewrotny sposób wpłynęła na nasze losy, bowiem jej obecny mąż Piotr jest teraz trzecim członkiem Horyzontu! O działalności tej grupy dowiecie się w swoim czasie, póki co, świat jeszcze nie jest gotowy na jej powrót. Dalej poszło już z górki. Przewinęło się kilka innych składów pod skrzydłami WOK-u i związane z tym występy na lokalnych scenach, a później niespodziewany kilkuletni okres posuchy. W trakcie studiów zrodziła się na powrót koncepcja działalności muzycznej ze wspomnianym Marcinem, a koniec końców, mojego małego renesansu muzycznego za sprawą obecnej ekipy z Poznania.
Jak oceniasz obecną wrzesińską scenę rockową? Czy w ogóle jest jeszcze coś takiego?
– To trudne pytanie. Ale nie dlatego, że odpowiedź na nie jest skomplikowana, tylko bardziej dlatego, że trochę bolesna. W czasach gdy zaczynaliśmy swoją przygodę z graniem, WOK tętnił życiem i trudno było o dopchanie się do wolnych terminów w sali prób, wówczas funkcjonującej w piwnicy pod sceną. Studio na piętrze było dla nas wtedy praktycznie nieosiągalne – to była taka „świątynia” w której grywali tylko ci najlepsi, choć w końcu i my mogliśmy robić tam próby (śmiech). Bynajmniej nie jest to zarzut do WOK-u, po prostu mam wrażenie, że obecnie dużo mniejsze grono młodzieży garnie się do grania, a jeśli to robią, to korzystają z możliwości technologii i dzielenia się twórczością w internecie. Hej, to nie zastąpi Wam kontaktu z publiką! Odwagi! Na wrzesińskiej scenie rockowej funkcjonuje kilka zespołów, ale mam wrażenie, że od lat z udziałem tych samych osób i poza kilkoma wyjątkami, bez jakiegoś wyjątkowego powiewu świeżości. Jeżeli tam jesteście i gracie po garażach, to pokażcie się! Naprawdę warto! Fajnie, że pojawiają się inicjatywy takie jak WueRZet Fest, ale chyba wymagają one trochę większego nagłośnienia, by spełniały swoją rolę. Mam nadzieję, że za rok skala podobnego wydarzenia będzie adekwatna do ambicji organizatorów. Trzymam kciuki. Inną kwestią są miejskie imprezy - na nich moim zdaniem absolutnie zawsze przed gwiazdami powinny występować w ramach supportu lokalne zespoły rockowe, a w szczególności młodzieżowe, co nie jest chyba ogólnie przyjętą praktyką. Nie ma lepszego sposobu, by zbierać pierwsze szlify, przeżyć te emocje, poznać za kulisami bardziej doświadczone osoby, z którymi dzieli się scenę i w ten sposób łapać dalej bakcyla i stawiać sobie wyżej poprzeczkę. Pytanie tylko, czy wychwytywanie takich aspirujących muzyków nie powinno się dziać z dwóch stron – oni powinni się zgłaszać i pokazywać, ale osoby odpowiedzialne za organizację imprez powinny też mieć wgląd w lokalną scenę młodzieżową, poszukiwać tam „nieoszlifowanych diamentów” i dawać im pole do popisu.
W DiscoPogo „bawicie się na poważnie jako najmniej przewidywalny polski zespół rockowo-taneczny.” Wszystko się zgadza?
– Tak! Na poważnie, ale dla frajdy. W takim sensie, że najważniejsza jest dla nas dobra zabawa i czas spędzony we wspólnym gronie, ale z drugiej strony staramy się, na ile to tylko możliwe, zachować pewien poziom profesjonalizmu. A co z tą nieprzewidywalnością? O tym wspominaliśmy już niejednokrotnie. Jesteśmy ekipą tak bardzo zróżnicowaną i z tak bogatym i skrajnym doświadczeniem, że nie potrafimy zamknąć się w określonym schemacie. Mnogość inspiracji, nie tylko muzycznych, ale również wywodzących się z kina czy literatury, prowadzi do tego, że nasza twórczość bywa zaskakująca. Nie boimy się muzycznych eksperymentów. Mimo to mam wrażenie, że udaje nam się zachować pewną spójność brzmieniową, energetyczną, a także liryczną, co powoduje, że nasze utwory mają wspólny mianownik mimo łączenia w sobie różnych gatunków muzycznych.
Czy rzeczywiście każdy z Was ma inne gusta muzyczne? Jakie są Twoje?
– Każdy z nas ma swoje gusta, swoje inspiracje. Każdy z nas dodaje naszej twórczości czegoś charakterystycznego. Mario (Mariusz Henschke, gitarzysta) jest zagorzałym „wyznawcą” Marka Knopflera. Bazan (Mariusz Bazanowski, perkusja) lubuje się w twórczości współczesnych zespołów z pogranicza popu i rocka. Gumiś (Marcin Wyrwiński, klawisze) to spec od totalnej świeżości ze świata muzyki. Natomiast Vini (Vincenzo Corsini, wokalista) pielęgnuje w nas kult italo disco i funku z minionych dziesięcioleci ubiegłego wieku. O sobie mogę powiedzieć tyle, że chyba spod moich palców do naszej muzyki wpływa najwięcej punkowego pazura. Jestem ogromnym fanem zarówno muzyki z pogranicza funka i punku, reprezentowanej choćby przez Red Hot Chili Peppers, jak i dużo cięższych, buntowniczych brzmień Rage Against The Machine, czy industrialnych poczynań Trenta Reznora i Nine Inch Nails. Tak naprawdę głos każdego z nas jest słyszalny w tym, co robimy. Niesamowitym przeżyciem jest to, jak nasza rozbieżność gustów kreuje nam tak spójną, wspólną wizję tworzonej muzyki. I to wszystko odbywa się praktycznie bez żadnych konfliktów na płaszczyźnie stylistycznej.
Jak powstają Wasze kawałki? Od czego zaczynacie?
– Zazwyczaj zaczyna się od kilku nut przyniesionych do sali prób przez któregokolwiek z nas. Jeśli stwierdzamy: „To jest to”, zaczynamy działać wokół tego motywu i próbujemy nadać mu jakiś szerszy kształt i kontekst. Czasami zdarza się, że improwizujemy i też zrodzi się nagle przypadkowy riff, lub rytm. Na korzyść działa to, że rejestrujemy wszystkie nasze próby. Robimy to, by móc wychwycić później takie „smaczki” oraz by móc je później odtworzyć. Są różne szkoły, ale w naszym przypadku zazwyczaj właśnie od muzyki zaczyna się tworzenie. Potem dochodzi warstwa tekstowa. Vincenzo dośpiewuje różne myśli. Potem z nagrań spisujemy je na papier i wspólnie zaczynamy pracować nad kształtem tekstu. Vincenzo nadaje kierunek, a ja staram się to przekuć na język polski. Zawsze staramy się trzymać kilku zasad – tekst powinien być komentarzem do otaczającej nas rzeczywistości, ale opisując ją w sposób możliwie zabawny. Na ogół unikamy też wulgarności, zakładając, że wiele myśli można przekazać w sposób ciekawszy, niż poprzez „rzucanie mięsem”.
Jak ważne w powstaniu Waszego nowego albumu było wsparcie sympatyków, także to finansowe?
– Wsparcie fanów było kluczowe. Po pierwsze, gramy przede wszystkim dla nich, dlatego wiele utworów jeszcze przed nagraniami „testowaliśmy” na publiczności w trakcie koncertów, by wiedzieć, czy idziemy w dobrym kierunku. Ponadto, wyzwanie, z jakim się zmierzyliśmy przy nagraniu płyty, okazało się być wymagające zarówno na płaszczyźnie organizacyjnej, jak i finansowej. Ponieważ spowodowany epidemią i idącym za nią brakiem koncertów przykry sezon 2020 znacząco wpłynął na budżet jaki zorganizowaliśmy na wydanie płyty, skorzystaliśmy z opcji stworzenia akcji crowdfundingowej, z której chcieliśmy pokryć część wydatków związanym z nagraniem i wydaniem albumu. Odzew fanów przerósł nasze najśmielsze oczekiwania. Dzięki temu Wy możecie już dziś cieszyć się naszą płytą, a osoby, które nas wsparły również zestawami różnej maści gadżetów, które otrzymują od nas w rewanżu. I to nie tylko gadżetów, bo wśród „nagród” za wsparcie zbiórki były między innymi dwa prywatne mini-koncerty, z których jeden miał miejsce latem tego roku właśnie we Wrześni.
Kiedy i gdzie zagraliście ostatni koncert, kiedy i gdzie będzie następny?
– Ten i poprzedni sezon nie były bogate w występy, z wiadomych przyczyn, o których chcemy jak najszybciej zapomnieć, ale latem tego roku udało nam się zagrać kilka koncertów. Ostatni z nich miał miejsce na plenerowej scenie na plaży w Kórniku. Publiczność i pogoda dopisały, a to zawsze nastawia nas pozytywnie do dalszej pracy. Teraz, po premierze płyty, planujemy kilka jesiennych koncertów. Pierwszy z nich odbędzie się właśnie we Wrześni. 30 października zagramy w moim ukochanym klubie AQQ. Serdecznie zapraszamy wszystkich spragnionych muzycznych wrażeń i dobrej zabawy!
Macie ambicje, żeby zostać „zawodowym” zespołem i przebić się na wielką scenę? Gdzie najbardziej chcielibyście zagrać?
– A kto nie ma takich ambicji? (śmiech) Traktujemy nasze granie hobbystycznie, ale jak już mówiliśmy, staramy się robić to „na poważnie”. Oczywiście staramy się docierać wszędzie, zarówno koncertowo, jak i w eterze, jednak to właśnie koncerty są dla nas najważniejsze. Mając na koncie kilkadziesiąt koncertów, dalej spędzamy dziesiątki, a może i setki godzin w sali prób, by móc jak najpełniej doświadczyć kolejnych wrażeń płynących ze spotkania z publicznością. Emocji towarzyszących występom na żywo nie da się porównać z niczym innym i mocno pragniemy, jak i wierzymy, że spełnią się marzenia o tym, by zagościć na coraz większych scenach polskich festiwali. No bo kto, biorąc pierwszy raz gitarę do ręki, nie wyobraża sobie siebie na scenie Pol'and'Rock Festival?
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz